24 września 2004, Puls Biznesu (str. 14)
Maria Trepińska
To były pionierskie czasy — marża dochodziła do kilkuset procent, konkurentów w branży IT — jak na lekarstwo. Żyć, nie umierać! Potem, już po zmianie ustroju właścicielka MiCOMP, Bożena Nowak-Szymura chwyciła byka za rogi. Fortelem był wybór trafnej niszy.
„Puls Biznesu”: Na liście największych w Polsce firm zarządzanych przez kobiety, sporządzonej przez miesięcznik „Home & Market”, MiCOMP znalazł się na 61. pozycji. Wyprzedził m.in. Evip — Wiesławy Plucińskiej czy Nicom — Henryki Bochniarz…
Bożena Nowak-Szymura, właścicielka i dyrektor generalny MiCOMP Systemy Komputerowe: Byłam zaskoczona! Ale po chwili uznałam, że zapracowałam na taką pozycję. W rankingu uwzględniono przecież m.in. wyniki finansowe firmy, liczbę zatrudnionych, okres zarządzania. W tym roku minęło 20 lat, od kiedy prowadzę MiCOMP.
W latach 80. mało kto naprawdę wiedział, co to komputer. I tu nagle pomysł na branżę IT…
B.N.-Sz.: Na początku lat 80. znaliśmy pecety tylko z obrazków czy opowiadań. Dopiero w połowie dekady zaczął się ich import do Polski, głównie z Singapuru. Zanim pojawiły się na naszym rynku, po studiach na Wydziale Automatyki i Informatyki Politechniki Śląskiej podjęłam pracę na uczelni. Wtedy to mój mąż Jerzy z kolegami z Politechniki, Stanisławem Pucką i Witoldem Jureczko, skonstruowali urządzenie do transmisji danych, które unowocześniło osiągnięcie polskiej informatyki lat 70. — komputer Odra. Mój syn Rafał miał rok, a ja — urlop macierzyński i było mi najłatwiej rozstać się z uczelnią. Pierwsze urządzenie stworzyliśmy za zaliczkę od klienta: Instytutu Organizacji i Zarządzania Politechniki Warszawskiej. Marża sięgnęła kilkuset procent!
Taka marża… I wtedy zrezygnowała Pani z kariery naukowej na rzecz biznesu?
B.N.-Sz.: Nie biznesu, ale rzemiosła. Tak, tak… Moi rodzice przeżyli szok!
A to dlaczego?
B.N-Sz.: W maju 1984 r. nie było możliwości założenia spółki na Śląsku. Dlatego zarejestrowałam indywidualną działalność gospodarczą; potem zapisałam się do Spółdzielni Elektryków w Katowicach — i tak zostałam rzemieślnikiem. Takie czasy… Początkowo mąż kierował firmą, a ja jeździłam po Polsce po części do naszych urządzeń. Powstawały „z całym urokiem lat 80.” — na początku w pokoju w bloku, w którym mieszkaliśmy. A potem w kuchni. Kiedy syn wracał z przedszkola nie miał, całkiem dosłownie, swego kąta. W końcu wynajęliśmy lokal, a w 1990 r. kupiliśmy kamienicę w Katowicach, gdzie znajduje się siedziba firmy. Było ciężko, ale finansowo było to eldorado. Staliśmy się monopolistami z wielkimi — jak na ówczesne czasy — zyskami.
Jak MiCOMP, pionier branży IT na Śląsku, obudził się warunkach wolnego rynku?
B.N.-Sz.: Po prostu: nowe wyzwanie. Kolejne, choć trudne. W 1987 r. mąż zaangażował się w tworzenie Techmexu, a ja całkowicie przejęłam zarządzanie moją firmą. Pod koniec lat 80. odradzały się organizacje samorządowe; wiedziałam, że ich informatyzacja jest nieuchronna. Najpierw dostarczam sprzęt, potem oprogramowanie. Od połowy lat 90. zajęliśmy się produkcją oprogramowania coraz bardziej zaawansowanych systemów, jak Magistrat II for Windows: zintegrowany system wspomagania zarządzania miastem czy gminą, przygotowany z wykorzystaniem Windowsa. Nie było ani VAT-u na te usługi, ani zamówień publicznych. Znaleźliśmy niszę rynkową. Potem weszły w życie nowe przepisy, do których się szybko dostosowaliśmy.
Głównymi klientami firmy są samorządy. Trudny partner?
B.N.-Sz.: Nadzwyczaj wymagający i gospodarny. I przyzwyczajony do bardzo niskich marż.
A konkurencja?
B.N.-Sz.: Nie boję się tej zagranicznej — firm z Unii Europejskiej. Obawiam się teraz polskich gigantów IT, którzy — do tej pory — nie zawracali sobie głowy drobnymi kontraktami, rzędu 50-100 tys. zł w administracji publicznej. Ale praktycznie skończyły się duże zlecenia, więc wielce prawdopodobne, że potentaci z uwagą pochylą się nad małymi klientami… Dziś około 25 proc. rynku tzw. urzędów marszałkowskich należy do mojej firmy, na naszym oprogramowaniu pracuje kilkaset urzędów marszałkowskich, ośrodków pomocy społecznej i innych jednostek budżetowych, także w Ministerstwie Finansów — w departamencie samorządowym.
Prawda to, że inne firmy przejmują Pani pracowników?
B.N.-Sz.: Często zatrudniam studentów, edukuję ich, a po kilku latach — bywa — przechodzą do innych, większych firm, którym nie jestem w stanie dorównać płacami. Czasami wolą iść np. do Prokomu, nawet za mniejsze pieniądze, bo uważają, że to prestiż. Teraz zatrudniam około 35 osób (średnia wieku poniżej 30 lat). Mamy najnowocześniejsze systemy, ale aby utrzymać wysoki poziom intensywnie gonimy technologię i ciągle zmieniające się przepisy. Ta branża nie daje wytchnienia.
Co jeszcze przeszkadza Pani w prowadzeniu biznesu?
B.N.-Sz.: Banki. Nie ma pożądanej łatwości w pozyskaniu kredytów. Wiele firm ucieka od kredytowania, gdyż stwarza to duże ryzyko.
A co pomaga? Śląski etos pracy?
B.N.-Sz.: Czuję się Ślązaczką. Ale rodzice nie są ze Śląska — ojciec pochodzi z Trzebini, a mama — z Kresów. Tata skończył AGH w Krakowie, mama — Akademię Ekonomiczną, też w Krakowie. Potem przyjechali na Śląsk. Za chlebem. Ojciec pracował w górnictwie. W domu wychowywano mnie w kulcie ciężkiej pracy. Rodzice stawiali mi poprzeczkę wysoko. Chyba dzięki temu jestem w stanie przetrwać trudne chwile. Od początku zarządzałam firmą tak, że musiałam wszystko wiedzieć, sprawdzić, sama podejmowałam ostateczne decyzje. Uczyłam się na własnych sukcesach i porażkach. Dziś roczne przychody firmy ze sprzedaży produktów i usług sięgają 1 mln euro, ale dla mnie największym sukcesem jest przetrwanie 20 lat na tym trudnym rynku. Tylko dwie panie mają prywatne firmy IT w Polsce, prócz mnie także — Bożena Skibicka.
Czy ma Pani jakieś wzorce w biznesie?
B.N.-Sz.: Nie. Ale jest wiele wspaniałych kobiet, które z powodzeniem dowodzą firmami. To nie gwiazdy jednego sezonu. Imponującą karierę zrobiła na przykład Teresa Mokrysz, szefowa Mokate z niedalekiego Ustronia… Wiem jedno: kobiety są stworzone do zarządzania.
Niby dlaczego?
B.N.-Sz.: Kobieca intuicja! Podam przykład: z wielkim prawdopodobieństwem potrafię przewidzieć, czy MiCOMP wygra czy przegra przetarg. Poza tym… Kobiety są bardziej „ludzkie” w zarządzaniu niż mężczyźni. Panowie są — na ogół — wyrachowani. To się czasami nie opłaca!
Mówi to zwyciężczyni slalomu giganta w narciarskich Mistrzostwach Świata Rotary w Madonna di Campilio z 1995 r.
B.N.-Sz.: Udało się. Uwielbiam narty.
I podróże. Słyszałam o przygodzie z maharadżą.
B. N. -Sz.: Kiedy studiowałam, mój tato był w Indiach szefem polskiego zespołu, który projektował i budował kopalnie. Zaprosił mnie. Na wycieczce, w okolicy Delhi zepsuł się nam samochód. Zatrzymaliśmy się w hotelu. Wieczorem zeszliśmy na kolację. W salonie stał fortepian. Za namową ojca zagrałam Chopina. Zwróciłam uwagę maharadży — zaprosił mnie do zwiedzania jego kilku pałaców. Pamiętam wnętrza, utrzymane w nieco muzealnym tonie, figury słoni, przykryte prześcieradłami, wypchane tygrysy, lamparty ze szmaragdowymi oczami, meble w stylu art deco, dywany w jednej tonacji, wyroby z kości słoniowej… Ostatnio z synem wybrałam się do Indii w podróż sentymentalną… Najpierw nie mogłam znaleźć tej autostrady, potem pałacu. Wreszcie wyczytałam w przewodniku, że jest taki pałac, gdzie są meble w dobrym stanie — po maharadży, który zmarł pod koniec lat 80. Było to właśnie tamto miejsce! Ale pozostał tylko wspaniały ogród, który utrzymuje rząd; na resztę nie starcza, wnętrza zniszczyły dzikie zwierzęta… Widać, że Indie, jak Polska, nie mają środków na ratowanie zabytków, dlatego też w ruinę idą nasze pałace, pozostają tylko ogrody.
Czy Śląsk wychodzi z takiej „ruiny”: efektu bezradności po upadku przemysłu ciężkiego?
B.N.-Sz.: Powoli. Pojawiły się ciekawe pomysły — np. budowa Autostrady Nowych Technologii, na wzór Doliny Krzemowej w Kalifornii. Stowarzyszenie, skupiające kilkadziesiąt firm, tę ideę promuje. Podpisano już porozumienie między marszałkami czterech województw w tej sprawie. Oby się udało…
Na wzór Doliny Krzemowej — bardzo ambitnie… Była tam Pani?
B.N.-Sz.: Kilka razy. Współpracuję z Microsoftem. W Dolinie Krzemowej znajdują się piękne siedziby firm komputerowych. Jedne firmy tam powstają, inne — upadają. To naturalny proces — u nas nadal dość szokujący… Ale jeśli miałabym wybierać: jestem zauroczona Nowym Jorkiem, zwłaszcza Central Parkiem, bo przypomina mi… Katowice i aglomerację śląską. My też mamy w centrum przemysłowym Wojewódzki Park Kultury i Wypoczynku…