Nie mam skóry nosorożca. Dlatego przyjaciele zawsze mówili, że nie nadaję się do polityki. Wiedziałem, że mają rację, ale nie mogę z tym już nic zrobić. Wszedłem do polityki w 1980 roku z zupełnie innego powodu niż ci, którzy podejmują tę aktywność obecnie. Wtedy walczyło się z komuną. Sposobem była Solidarność. Wówczas wciągnęło mnie po uszy, a jak jeszcze mnie wsadzili do “internatu”, to się wściekłem. Po wyjściu zamiast usiąść na “d”, zacząłem działać w podziemiu. Więzienie wywołało więc odwrotny skutek od zamierzonego przez „towarzyszy”. Podobnie późniejsze rewizje i inne szykany po wyjściu na wolność. Im więcej mnie prześladowano, tym bardziej wchodziłem na ścieżkę wojenną. Jestem Skorpionem.
Gdy przyszła demokracja postanowiłem skończyć z polityką i wziąć sie za własne interesy. Uznałem, że “Państwo i Naród” mnie już nie potrzebują. Że wygrałem już swoją wojnę z komuną. Że teraz już czas na prywatne życie. Koledzy nie dali. Podobno nie mieli lepszego kandydata na włodarza gminy. Zgodziłem się. Powiedzieli bowiem, że to tylko na krótko, dopóki nie znajdą kogoś odpowiedniego. Zostałem burmistrzem. Jak wcześniej, tak i teraz znów mnie wciągnęło. Było do zrobienia wszystko, wszystko bowiem leżało. Wpadłem w wir roboty, w której nie zwiększył się krąg moich przyjaciół, za to skutecznie “pozyskałem” nowych wrogów. Skorpion musiał udowodnić, że potrafi, że zrobi, że można, że trzeba. I się udało. Gdy skończyłem, ponownie postanowiłem wrócić do własnych interesów, do pracy „na swoim”. Ale koledzy znów nie pozwolili.
Moją pracę doceniono w postaci propozycji startu do Sejmu. Znów nie chciałem, ale znów nie mogłem odmówić. W Polsce ponownie rządziła bowiem komuna. Nic się nie działo, ludzie mieli poczucie historycznej przegranej. Odpuściłem więc prywatne plany. Skorpiony nie znoszą przegrywać. Uparłem się więc, przygotowałem kampanię i wygrałem wybory. Potem następne, i następne, i następne… Znów mnie wciągnęło. Dlaczego? Bo ten kraj nadal był nie dożycia dla takich ludzi jak ja. Chciałem to zmienić. Sądziłem, że jest to możliwe. Wierzyłem ciągle, że można tylko na chwilę wpaść do polityki, naprawić, poprawić, wybudować, stworzyć…. i wyjść. Jak mechanik, który gdy naprawi, co trzeba, to idzie do domu, by zająć się rodziną, sobą, prywatnym życiem, własnym biznesem. Myliłem się.
Jak inni jechali na urlop, szli do kina, czy do kumpli na grilla, to ja do roboty, a na noc papiery do domu…. Zresztą, tak jest do dziś. I co? Teraz należę do ludzi kategorii “nieroby”. „Nieroby” bowiem, które nic nie robią i żyją za pieniądze podatników, to politycy. Przynajmniej w opinii niektórych osób w Polsce tak właśnie jest. Dlatego nierobom trzeba zakazać tego a tamtego, trzeba im obciąć pensję, zabrać przywileje, ograniczyć kadencje i co tam jeszcze. Te nieroby są biczowane przez ludzi różnych środowisk, przez media, przez wszystkich i za wszystko. Polityka w takim państwie jak Polska, czyli już prawie niekomunistycznym i jeszcze prawie niedemokratycznym (nie chodzi o ustrój, o prawo, o wolny rynek, ale o mentalność) jest „wyzwaniem”. Polityka w takim państwie, w którym często nie rozumie się, co to życzliwość, uśmiech, sympatia…, w którym nie wierzy się, że ktoś bezinteresownie może działać na rzecz innych i że nie oczekuje w zamian nic poza tym, co mu się formalnie należy… jest trudna w realizacji. Trzeba mieć grubą skórę.
Ostatnio wybuchła afera na temat domniemanej korupcji w PZPN. Przy tej okazji pomyślałem sobie: dlaczego astronomiczne pensje na przykład działaczy PZPN lub Związków Zawodowych nie wywołują oburzenia dziennikarzy, liderów opinii publicznej, społeczeństwa…, a równocześnie zdecydowanie niższe uposażenia polityków powodują ciągłe żądanie ich pracy za darmo? Dlaczego tak różną miarą mierzymy ludzi w Polsce, a zarazem dlaczego tak bardzo nie cenimy, nie lubimy polityków i partii politycznych? Czy to też tylko echo czasów komuny kiedy rządziła złodziejska partia, a władza nie była naszą?
Tak, dzisiaj po latach wiem, że naprawianie państwa, to nie zabawa, to także nie poważna robota tylko na chwilkę, na jedną, czy dwie kadencje. To misja, to wyzwanie na lata, na dziesięciolecia. Polityk – to musi być zawód a nie działalność. Dzisiaj rozumiem też dlaczego ludzie na Zachodzie są w polityce przez cale życie, ba, nieraz zajmują się tym całe rodziny, pokolenia, jak u nas u prawników, u lekarzy, czy u rolników. Zawód „polityk” może nam się podobać albo nie, ale nikt w cywilizowanym świecie nie wymyślił lepszego ustroju od demokracji, a w ramach jej muszą istnieć partie polityczne oraz politycy. Dlatego powinniśmy już, po ponad dwudziestu latach budowania wolnej Polski, demokratycznego ustroju i gospodarki wolnorynkowej, zacząć coraz bardziej cenić ten zawód. Coraz więcej bowiem zdolnych, uczciwych i dobrze wykształconych młodych ludzi powinno chcieć się w nim realizować w przyszłości. Zaliczając wszystkich, bez wyjątku, do „nierobów” i odmawiając im wszelkich praw nigdy nie dochowamy się odpowiedzialnych kadr na przyszłość. Możemy tylko stworzyć przez to zasadę „doboru negatywnego”. Kto się nie sprawdzi gdzie indziej, trafi do polityki. Jak za komuny. Ideologów bowiem z lat osiemdziesiątych, co nie mają grubej skóry, za to coraz bardziej siwe włosy, będzie z czasem ubywać. Kto ich zastąpi, gdy zabraknie tych, którzy powiedzą: „nie chcę, ale muszę”?
Adam Szejnfeld
Poseł na Sejm RP