Wet za wet. To podstawowa zasada rządząca od wieków stosunkami międzynarodowymi. Nikt więc nie powinien się dziwić, że Rosja odpowiedziała retorsjami gospodarczymi na sankcje wprowadzone przez Unię Europejską i inne państwa Zachodu. Dodajmy, sankcje w pełni uzasadnione. Nie wolno nam bowiem było tolerować aneksji Krymu a potem bezpodstawnego najazdu na wolne, niepodległe państwo ukraińskie. Szczególnie perfidne jest bezpardonowe, polityczne i militarne wsparcia Kremla dla ukraińskich separatystów, którzy po zestrzeleniu cywilnego samolotu malezyjskich linii lotniczych, zasługują wyłącznie na miano terrorystów. Ale rosyjskie środki odwetowe to także poważny test dla unijnej solidarności. Już bowiem widać, że niektórzy zaczynają się z unijnej solidarności wyłamywać, co oczywiście idzie w sukurs Putinowskiej strategii divide et impera. Polska, której interesy gospodarcze są także zagrożone, powinna jednak mobilizować swoich partnerów do utrzymania twardego kursu wobec Kremla.
Wróćmy jednak na chwilę do wydarzeń z marca tego roku. To właśnie wtedy, w reakcji na zajęcie Krymu przez Rosję, Unia Europejska, a także Stany Zjednoczone i Kanada zdecydowały o wprowadzeniu pierwszych sankcji personalnych wobec wybranych rosyjskich obywateli i przedsiębiorstw. Wielu wówczas ostro krytykowało, i Brukselę, i Waszyngton, za brak bardziej zdecydowanej odpowiedzi na bezprawne pogwałcenie integralności terytorialnej i suwerenności Ukrainy. Domagano się (i słusznie!) daleko idących sankcji, które zmusiłyby Kreml do zmiany swojej polityki i natychmiastowego wycofania wojsk z terytorium Ukrainy. Szkoda tylko, że często ci sami krytycy, według nich słabego kursu Zachodu, teraz krytykują tenże, a szczególnie polski rząd, za podjęcie jakiejkolwiek interwencji solidarnościowej. Szkodzi to bowiem naszej gospodarce, w tym głównie rolnikom…
Cóż, ludzka pamięć krótka jest, zwłaszcza, kiedy za konkretne działania trzeba zapłacić samemu, a nie tylko liczyć, iż należność uiści ktoś inny. Dzisiaj wielu zapomina więc o tym, dlaczego sankcje zostały wprowadzone i czemu mają służyć. Prorosyjscy separatyści nie byliby w stanie kontynuować walk we wschodniej Ukrainie bez pomocy Kremla. Gdy zimą Ukraińcy na kijowskim Majdanie domagali się zmian w kraju i podpisania umowy stowarzyszeniowej z Unią, wielu polityków europejskich, także polskich, prześcigało się w obiecywaniu wsparcia. Dzisiaj Ukraińcy walczą o przetrwanie swego państwa, a sankcje gospodarcze wobec Rosji to nic innego jak wypełnienie obietnic tak chętnie składanych na kijowskim Majdanie, przez polskich, zwłaszcza prawicowych, polityków też.
Zakazy podróży dla rosyjskich magnatów politycznych i gospodarczych, odcięcie rosyjskich banków państwowych od zachodniego kapitału, zakaz eksportu technologii, w tym nowoczesnego sprzętu potrzebnego do eksploatacji złóż ropy, zakaz eksportu produktów podwójnego zastosowania i w końcu zakaz handlu bronią. Te sankcje prędzej czy później zmuszą Kreml do zmiany swej polityki wobec Ukrainy, ale tylko wówczas, jeśli będą konsekwentnie stosowane przez wszystkie państwa członkowskie Unii oraz naszych partnerów, m.in. USA, Kanadę, Australię, Japonię, czy Szwajcarię. Pierwsze efekty są już zresztą widoczne. Rosyjska gospodarka, oparta na eksporcie ropy naftowej i gazu, jest w opłakanym stanie. Bez dopływu kapitału i technologii z Zachodu nie ma w zasadzie szans na zwiększenie poziomu produkcji i inwestycji. Do tego widmo długotrwałej recesji już zaczęło krążyć nad Rosją….
Sytuacji tej na pewno nie poprawią rosyjskie środki odwetowe, w tym szczególnie dotkliwe dla polskich rolników embargo na eksport produktów rolno-spożywczych z państw Unii Europejskiej. Rosja nie jest w stanie zastąpić importu tych towarów produkcją krajową. Import natomiast z innych krajów, np. z Turcji czy Chin, przyczyni się na pewno do podniesienia cen choćby ze względu na większe koszty transportu. Poza tym część dostawców podnosi wartość towarów lub wstrzymuje dostawy, czekając na nieunikniony wzrost cen u naszego wschodniego sąsiada wynikający z ograniczenia podaży. Czas pokaże, czy inflacja, a także wizja pustych półek w sklepach oraz walka ze „spekulantami”, znana z poprzedniej epoki, nie przełożą się na spadek poparcia dla Putina i jego kilki.
Czy w tej sytuacji należy złagodzić sankcje wobec Rosji tak, jak proponuje to choćby idol Prawa i Sprawiedliwości, a mianowicie węgierski premier Wiktor Orban? Nie, zdecydowanie nie. Strategia Putina wobec Unii opiera się na bardzo prostej zasadzie: dziel i rządź. Bo przecież wśród 28 państw członkowskich zawsze znajdzie się ktoś, dla kogo interesy gospodarcze czy personalne sympatie będą ważniejsze niż wspólny interes. Dlatego państwa Unii, jeżeli chcą zachować wiarygodność na arenie międzynarodowej, muszą udowodnić, że mimo partykularnych interesów są w stanie działać jednolicie i wspólnie.
Zamiast więc zastanawiać się nad złagodzeniem sankcji, trzeba zastanowić się, w jaki sposób zniwelować konsekwencje rosyjskich środków odwetowych. 125 mln euro, które Komisja Europejska, przeznaczy na wycofanie z rynku części zbiorów, które miały trafić na rosyjski rynek, to dopiero początek. W zależności od rozwoju sytuacji, konieczne może okazać się uruchomienie kolejnych środków, aby wesprzeć rolnictwo i inne sektory gospodarki, które poniosą największe straty z uwagi na rosyjskie embargo. Trzeba również szukać nowych rynków zbytu dla produktów, które były przeznaczone na rynek rosyjski.
Ale to nie wszystko. Kto wie, może przyszedł już czas na „wojnę globalną” z Rosją. A globalną areną takiej wojny mogłaby być globalna instytucją. Jest nią, przynajmniej w świecie gospodarczym, Światowa Organizacja Handlu (WTO). Kiedy po długich 18-u latach negocjacji, Rosja stała się w sierpniu 2012 r. 156. członkiem WTO, zobowiązała się, bo musiała, do prowadzenia przejrzystej polityki handlowej i znacznego ograniczenia praktyk protekcjonistycznych. Wprowadzone natomiast embargo jest całkowicie niezgodne z zasadami WTO. Polska zwróciła się do Komisji Europejskiej z prośbą o rozpoczęcie sporu z Rosją na forum WTO w ramach mechanizm rozstrzygania sporów handlowych. To bardzo ważny sygnał dla naszych europejskich partnerów, że Polska, mimo wymiernych strat ekonomicznych, jest gotowa na utrzymanie twardego stanowiska wobec Rosji. Ważniejsze jednak jest to, iż zagrożenia wynikające z konsekwencji naruszania przez Rosję zasad WTO, mogą dla niej być daleko bardziej groźniejsze ekonomicznie i polityczne, niż wszystkie dotychczasowe sankcje. Jest to więc bardzo dobry cel, jaki obrał polski rząd w przywoływaniu Rosji do poziomu kultury politycznej obowiązującej we współczesnym świecie. To jest też narzędzie, którego użycie może leżeć nie tylko w naszym interesy, ale większości krajów świata. Sprawa więc powoli się globalizuje, co niekoniecznie jest złe dla nas, a na pewno groźne dla Rosji.
Adam Szejnfeld
Poseł do Parlamentu Europejskiego