Arthur Schopenhauer “Wszystko, co doskonałe, dojrzewa powoli.”

Hannibal “Albo odnajdziemy drogę, albo ją zbudujemy.”

Czego?!

Redaktor admin on 21 Marzec, 2016 dostępny w Prace Senatu. Możesz śledzić odpowiedzi do tego wpisu poprzez RSS 2.0. Nie ma możliwości pozostawienia komentarza.

Znowu czerwone światło! Zawsze jak się spieszy, jest przekonany, że coś staje mu na drodze. Czerwone światło na skrzyżowaniu jest w tym mistrzem. Jabłoński stracił wszystko, na co pracował całe życie. Państwo zabrało. Teraz jedzie bić się o swoje w sądzie. Tam jednak od tygodni stoi kolejka niczym za papierem toaletowym w czasach PRL-u. Dlatego się spieszy. Chciał dzisiaj być pierwszy, przed innymi. Takich jak on jest bowiem wielu. Jest co prawda komitet kolejkowy, jest też możliwość wysłania pozwu pocztą, ale on nikomu już nie wierzy. Chce złożyć pozew osobiście.

– Co pieczątka z okienka zdawczo-podawczego, to pieczątka – uważa.

No dobrze, będę miał pieczątkę – pomyślał przez moment, – ale przecież oni nie przejmują się pieczątkami, nawet swoimi. Śledzili mnie, podsłuchiwali, w końcu podstawili mi agenta, który namówił na sprzedaż gospodarstwa wbrew prawu i co? I nic? Jak to ludzie nazywają? Prowokacja, zakup kontrolowany, czy coś takiego. Ale co mam zrobić?! Lepiej mieć pieczątkę niż nic – tłumaczył sam sobie. – Zresztą przyda się do Strasburga.

Jak nie wygra w Polsce, to będzie odwoływał się do Trybunałów! Tak postanowił. Woli więc stracić urlop w kolejce i mieć pieczątkę na duplikacie pozwu, niż świstek z poczty.

Cholera, co za życie! – Zabija czas myślami. – Do czego to doszło! Znów jest jak za komuny! Szlag go trafia. Sąsiad z klatki i kumpel z pracy namawiali go na głosowanie w wyborach, ale nie chciał. Potem wyciągali go na manifę, czy jakoś tak to nazywali. Też go nie interesowało. Nie poszedł.

– Mały człowiek, mało znaczy – powtarzał. Nic nie znaczy! A ponadto, co mnie to obchodzi? To nie moje sprawy! – odpowiadał.

Mogłem iść choć na to głosowanie – teraz tak myśli. – Tyle tylko, że od lat nie chodziłem na wybory. I nic złego się nie działo! No to po co teraz miałem zarywać dzień i iść głosować? Jasny gwint, żebym wiedział, że to się tak skończy, to bym poszedł na te wybory. No, ale co by jeden głos zmienił? Jeden głos! – dręczył sam siebie…

– Może mogłem iść na ten pochód, na tę manifestację. Może to draństwo dałoby się jakoś zatrzymać. Och, jakiego ma kaca! Cholera –myśli sobie, – może faktycznie nic nie znaczę i nic bym, nawet z innymi, nie poradził, ale dzisiaj nie miałbym wyrzutów sumienia. Kurde, jaki człowiek głupi – powtarza. Przecież są różne partie, Platforma i inne… Szwagier należy do Platformy. Był też ten KOD czy jak to tam nazywali. Mrowie ludzi na ulicach, jakieś gadanie przez megafony. Pełno flag. Polską znał, tę unijną – niebieską w gwiazdy – też, dlaczego nie. Ale te kolorowe, jakieś tam tęcze… Nie wiedział co to i po co to. No, ale przecież nie chodził na te KOD-y przez te tęczowe flagi! Nie. Nie chodził, bo myślał, że to nie jego sprawa. – Zresztą po co się mieszać, po co się narażać– myślał.

Jasne, w telewizorze mówili, w pracy też, że jakieś prawo jest łamane, jakąś inwigilację uchwalili, no i ziemię ludziom będą odbierać. Jakimś „rolnikom z Marszałkowskiej”. Tak mówili. Ale, kto by w to wierzył? Głupi chyba! Co przecież komu do tego, co kto ma, i co z tym robi. Własność to własność! Mówili też, że konstytucję łamią. No, ale co on ma do konstytucji? Zresztą to musiało być jakieś polityczne gadanie, bo w końcu ten KOD później zdelegalizowano. Taki jakiś facet był chyba jego szefem, z brodą, z jakimiś kolczykami. Zamknęli go. Wsadzili też jeszcze kilkadziesiąt innych osób, i z KOD-u, i różnych partii, wielu z Platformy. Szwagier się ostał. On był szeregowy. Jednym zarzucili śmiecenie na ulicach, reszcie zakłócanie porządku i spokoju publicznego. Co do innych podali, że chodziło o jakieś przekręty, czy korupcję, u kogoś znaleźli narkotyki… Ci mówili, że to nieprawda, że prowokacja, że im do domu podrzucono…, ale sądy i tak ich skazały. Siedzą.

– To może jednak dobrze, że się w to nie mieszałem – pomyślał. – Teraz miałby może jeszcze większe kłopoty –na chwilę mu ulżyło.

Szwagier Zenka był inny. Nie bał się. Nadal chodził na manifestacje KOD-u, Platformy i innych partii. Zawsze wracał cały rozpalony. Gadał, opowiadał, śmiał się i klął jednocześnie. – Ludzi zamykają, a on chodzi na wiece! Zgłupiał? – myślał Zenek. Ale to też go nie obchodziło. – Każdy ma swoje! – powtarzał. Te niekończące się wtedy dyskusje na temat Trybunału i demokracji męczyły go. Ile można było słuchać tego gadania. Tak już miał tego dosyć, że najczęściej wyłączał telewizor i szedł na piwo do sąsiada. A tam? Znów gadanina tylko o tym Trybunale, o demokracji, o jakiejś praworządności i co tam jeszcze… Szczerze mówiąc, myślał, że ludzie przesadzają. „Zagrożenie dla demokracji i państwa prawa”; „Niszczenie konstytucji”; „Zamach na wolne media”; „Łamanie zasad praworządności”. I jeszcze to śmieszne: „Wprowadzają dyktaturę! Tylko czekać, aż będzie stan wojenny”. –Co za głupie gadanie! Jaki stan wojenny? Jaką dyktaturę? Co te młode wiedzą o dyktaturze?! Ja to co innego. Ja wiem. Ja to przeżyłem?! Nie ma w Polsce żadnej dyktatury! – Uważał.

– Ale byłem głupi! O, rany, jaki byłem głupi! Jest mu wstyd, ale co ma zrobić, przecież nie pozwoli, żeby wszystko zabrali jemu i jego dzieciom! Jednak mieli chyba z tym gadaniem o łamaniu demokracji rację! – Tak sobie teraz myśli. – Przecież faktycznie, ciągle się słyszało o jakiś akcjach policji i służb, jakiś nalotach na domy przed szóstą rano, jakiś aresztowaniach – rozważa poniewczasie. No dobrze, ale do jasnej pogody, ja przecież w nic się nie mieszałem, ani ja, ani moja żona, ani nasze dzieciaki. Nooooo, nikt! To dlaczego się nas uczepili?! A może to… przez szwagra? – Pomyślał i aż się w nim zagotowało! Zenon Jabłoński łajał sam siebie i usprawiedliwiał jednocześnie. – Najważniejsze to dostać się do sądu, przebić się przez tę kolejkę do okienka i złożyć pozew. Może da się wszystko jeszcze jakoś odkręcić, uratować. Kurde, co za głupek ze mnie. Mówili – „Niewinny nie ma czego się bać!” Jak mogłem w to wierzyć?! – Mamrotał niczym do lustra.

Stał w kolejce i nadal kłębiło mu się w głowie: – No tak, ale jeśli oni są naprawdę jak komuna, to i tak pozew nic nie da. Sądy przecież sądziły w komunie tak, jak im władza kazała! Cholera, cholera jasna! Co robić, co robić?!… No co to na starość człowiekowi przyszło przeżywać. Dość dostaliśmy w dupę od szkopów, potem od ruskich, a na koniec od komuchów, to teraz jeszcze raz wszystko musimy przeżywać od tej nowej władzy – przeklinał na czym świat stoi.

Czas mijał, a jego głowa była zajęta niewesołymi myślami jeszcze bardziej. Słuchał też rozmów innych osób czekających razem z nim. – Co oni o tej władzy teraz mówią, że jest jak PZPR? Przecież to porównania nie ma! –Uważał. Aż mu kolejkowicz stojący za nim krzyknął niemal w samo ucho:  „Panie, wtedy też był i Sejm, i rząd, ale premier nie rządził, tylko partia, a właściwie to I sekretarz PZPR rządził. To tak, jak teraz prezes. Coś pan oczu nie masz, uszu? Coś pan głupi jesteś, nie rozumiesz?! Prezydent teraz też się nie liczy, jak wtedy przewodniczący Rady Państwa” – kontynuował kolejkowicz. KC. Tak, pamiętał, że liczyło się KC i sekretarz, który też nie ponosił żadnej odpowiedzialności. „Nie był ani prezydentem, ani premierem. Był nikim, więc jak miałby odpowiadać przed prawem?! Teraz też tak jest. Prezes, jak I sekretarz partii…” – powtarzał sąsiad z kolejki.

W ciągu kilku lat Zenon Jabłoński obudził się w zupełnie nowym państwie. Teraz walczy jak tylko może, nie tylko o swoje, ale także o to, co należy się innym. Tak naprawdę to walczy o czyste sumienie. Gryzie go bowiem, że jak trzeba było, to nie chodził na wybory, jak trzeba było, to nie brał udziału w manifestacjach, jak innym zabierano, to ze strachu siedział cicho, jak mysz pod miotłą. Teraz dopiero, gdy sam stracił dorobek życia, wystąpił przeciwko państwu. Trochę głupio mu się zrobiło, zwłaszcza kiedy pomyślał o tych wszystkich, którzy siedzą od lat w więzieniach. Wcześniej się tym nie przejmował. Gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą – myślał. – Pewnie coś tam na sumieniu mieli.

– Jaki byłem głupi! Jaki byłem głupi! – Myślał, gdy nagle usłyszał głos zza okienka: – Czego?! Ocknął się. Znał to burkniecie: „Czego?!”, znał z… PRL-u! Znał, ale przecież od tamtych czasów minęło już ponad trzydzieści lat…

Adam Szejnfeld

Poseł do Parlamentu Europejskiego

www.szejnfeld.pl

www.kobiecastronazycia.pl

Brak możliwości dodania komentarza

Zaloguj się / Realizacja - Medianet (info@medianetinteractive.pl)