Jak nazwać osobę, która wychodząc ze sklepu świadome zabierze sprzedawczyni jej długopis? Złodziej? No tak, wszak nie ma znaczenia, czy skradziony przedmiot wart jest tylko kilka zł, czy dziesiątki albo setki. Kraść jednak można tysiące i miliony? Czy dopuszczalna jest więc różnica w ocenie złodzieja w zależności od wartości przedmiotu? W sensie karnym tak, ale w sensie moralnym… nie! Złodziejstwo jest złodziejstwem. Ba, na świecie w zasadzie także broniący złodzieja, wybielający jego postawę, czy naganny czyn, również podlegają pogardzie oraz społecznemu wykluczeniu.
W Polsce natomiast widzimy, że określone zachowania podlegają różnej ocenie, w zależności od stosunku oceniających do ocenianych. Ostatnio, na przykład jeden z posłów partii rządzącej, przyznał się do tego, że w młodości kradł. Ba, tworzył nawet ponoć grupę przestępczą, której członkowie razem kradli. Sprawa ta powinna jednak, według niego, podlegać nie naganie, ale wręcz przeciwnie, pochwale, gdyż kradł w imię wyższej sprawy. I, tak pewnie będzie, przynajmniej w jego obozie politycznym.
Innym przykładem jest afera SKOK. Ludzie stracili w kasach miliardy oszczędności swojego życia, a zamiast jednoznacznego i zdecydowanego potępienia zarówno dla tych, którzy pieniądze zdefraudowali, jak i dla tych, którzy przez lata roztaczali parasol ochronny nad tymi instytucjami, co słyszymy? Co najwyżej polityczne oskarżenia i to różne w zależności od partyjnej opcji. Jedni krytykują i naznaczają społecznym potępieniem, a inni wybielają i bronią! Ba, nawet prokuratorskie śledztwa w tej sprawie ostatnio są umarzane.
Kuriozalną natomiast stała się fala oskarżeń o „zdradę narodową” i „donosicielstwo”, jaka przetoczyła się w minionych tygodniach przez Polskę. Ci, którzy w latach 2010 – 2015 wielokrotnie podejmowali w Parlamencie Europejskim, oraz na innych międzynarodowych formach, inicjatywy przeciwko polskiemu rządowi, teraz oskarżają przedstawicieli obecnej opozycji o donosicielstwo. Tak, jakby politykom PiS było wolno za granicą debatować o Polsce, ale innym… już nie! Ciekawe też, że nikt z PiS nie oskarżył w tym samym czasie ponad 60 tys. Polaków o zdradę za wniesienie skarg do międzynarodowych trybunałów przeciwko własnemu państwu. Czyżby tylko dlatego, że przeciętny obywatel pozywający swój własny kraj przed obcym sądem nie jest posłem, lub ministrem z PO?
Przyzwolenie na istnienie dualizmu w ocenie zachowań jest jeszcze bardziej widoczne w przypadku deklarowanej walki z postkomuną. Nikt jakby nie gani bowiem tych, którzy twierdzą, że „stoją tu, gdzie wtedy, a oni tam gdzie ZOMO” i walcząc z obecną prodemokratyczną opozycją wykorzystują w tym celu „kacyków” z czasów PRL-u oraz prokuratorów i sędziów, którzy w stanie wojennym wsadzali do pudła ludzi antykomunistycznego podziemia.
Przykładem na zakończenie może być inna materia, ale objęta podobną logiką: poprawka do budżetu zakładająca przeznaczenie, kosztem finansów Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, 20-milionowej dotacji dla toruńskiej uczelni ks. Tadeusza Rydzyka. Wyobraźmy sobie sytuację, w której to nie rząd PiS ale władze PO proponują przekazanie na rzecz swojego środowiska wyborczego tak gigantycznego zastrzyku gotówki? Opinia publiczna – nie tylko dziennikarze i komentatorzy, ale też zwykli ludzie – z pewnością nie zostawiliby suchej nitki na Platformie. Nawet mgliste podejrzenie o wspieranie własnych sojuszników natychmiast wywołałoby polityczne trzęsienie ziemi. Tego typu zachowanie obecnej władzy natomiast nikogo specjalnie nie dziwi. Nie słychać słów potępienia, robi się z tego co najwyżej kabaret, czy jak kto teraz woli, „bekę”.
Do tego wszystkiego słychać wszędzie słowa brzmiące, jak pobłażanie: „No przecież było wiadomo, że tak będzie!”, „A czego innego można było się po nich spodziewać?!”, „To nic nowego”… Takie komentarze są chyba najbardziej szkodliwe ze wszystkich możliwych. Dlaczego? Ponieważ, jeżeli te same zachowania będziemy różnie oceniali, w zależności od ich sprawców, to niejako będziemy dawali niepisane przyzwolenie na postawy moralnie nie do zaakceptowania. Podobnie było w przeszłości na przykład z Samoobroną. Kolejne ekscesy, działaczy z biało-czerwonymi krawatami w roli główniej, były dla opinii publicznej coraz mniej szokujące, bo przecież: „niczego innego po nich spodziewać się nie można”. Dlatego też mogły się one powtarzać, ba, przybierać nawet na sile. I tak się właśnie kończy przykładanie różnych miar do tych samych czynów. Może warto więc chwilę zastanowić się nad ceną, jaką przyjdzie nam wszystkim w przyszłości zapłacić za tolerowanie wszechobecnej w Polsce… dulszczyzny.
Adam Szejnfeld
Poseł do Parlamentu Europejskiego