Jest tyle rzeczy, o których chciałbym napisać. Mógłbym na przykład opowiedzieć o coraz większych szansach na rozwój polskiego rolnictwa, albo o dalszych planach dotyczących gruntownych remontów oraz inwestycji w zakresie infrastruktury drogowej i kolejowej. Mógłbym też napisać o projektach, dzięki którym zmieniamy edukację naszych dzieci, przybliżając ją do zachodnich standardów, jeśli chodzi o najnowsze technologie. Dobrze byłoby też podzielić się wiedzą i wymienić poglądy na temat ważnych spraw związanych z walką z kryzysem gospodarczym w Europie, który zagraża niestety i nam… Jest tyle rzeczy ważnych, a przede wszystkim nam bliskich, o których chciałbym napisać, ale nie mogę… Tej szansy nie daje mi Jarosław Kaczyński.
Przypomnijmy – w zeszłym tygodniu dziennik Rzeczpospolita podał, że we wraku Tupolewa, który rozbił się pod Smoleńskiem, znaleziono trotyl. Redakcja, już po kilku godzinach wycofała się z tych stwierdzeń, ale Jarosław Kaczyński zdążył w międzyczasie zwołać konferencję prasową wypowiadając na niej słowa, które przeorały życie polityczne w Polsce i których nie da się już wycofać. Stwierdził, że doszło do morderstwa 96 osób lecących do Smoleńska. Mamy więc mord, a więc muszą być i mordercy!
Takie oświadczenie nie zostawia miejsca w życiu publicznym na dyskusję o codziennym życiu, remontach dróg, edukacji, gospodarce… Takie oświadczenie rozsadza podstawy funkcjonalnej egzystencji państwa i sprawia, że wszystko inne staje się błahe. To nic, że wieczorem okazało się, iż artykuł, na podstawie którego padły słowa Kaczyńskiego, był zbiorem nieuzasadnionych i niepopartych dowodami dywagacji, że redakcja gazety się z niego wycofała. Prezes Kaczyński przecież nie zwykł zmieniać zdania, musi więc tępo brnąć dalej, bez względu na cenę, jaką zapłacimy – nie on przecież, ale my wszyscy.
Dobrze, przez chwilę wyobraźmy sobie, że Kaczyński jest premierem (brrryyy…) i ma moc, by skanalizować wszystkie moce państwa na swojej wendecie. „Zbrodnia i kara”. Jeśli jest więc morderstwo, to przecież musi być sprawca, a potem i kara! A jak można zareagować na taką zbrodnię? Uruchamiając machinę aresztowań, każąc służbom specjalnym ścigać wszystkich, którzy mogą ponosić choćby najmniejszą odpowiedzialność i co najważniejsze…. uderzyć w samo serce sprawcy! A wiadomo przecież, to był polsko-rosyjski spisek. Jeśli więc tak było, to pal licho drogi, gospodarkę i służbę zdrowia, dzieci, starców i chorych… Trzeba iść na wojnę! Nie czas bowiem żałować róż, gdy płonie las! Wojna? Wojna!
Przesada? Antoni Macierewicz już raz powiedział, że zamach w Smoleńsku to wypowiedzenie wojny. Prezes Kaczyński też przestał udawać. Z ulgą człowieka dającego upust długo skrywanym emocjom, odsłonił swoje prawdziwe przekonania i otwarcie zagroził konsekwencjami za Smoleńsk. Paranoi nie koniec – słowa premiera, który zauważył, że z takim człowiekiem nie można już ułożyć sobie życia w jednym państwie, zinterpretował, jako groźbę wygnania, groźbę banicji…
Polską rzeczywistość trafnie podsumował znany filozof i etyk Jan Hartman, stwierdzając, że obecnie w sposób otwarty PiS ujawnił swoje „paranoiczne marzenie, aby jednak okazało się, że w Smoleńsku był zamach”. Zwykły wypadek nie wchodzi bowiem w rachubę ponieważ ktoś taki, jak Lech Kaczyński, mógł zginąć wyłącznie bohatersko. Wypadki, będące efektem ludzkich błędów, czy brawury, są, bowiem tylko dla zwykłych ludzi. W tym przypadku są wykluczone!
Przez te parę godzin, które upłynęły do momentu, kiedy redakcja Rzeczpospolitej wycofała się ze swoich stwierdzeń, zawaliło się życie publiczne w Polsce. Zawalił się też wizerunek PiS-u, jako partii odpowiedzialnej. W ten dzień, poprzedzający Haloween, święto ponoć naszej kulturze obce, bo propagujące ciemne moce, Jarosław Kaczyński dał upust wszelkim swoim złym duchom. Niestety, z tego gruzowiska oskarżeń oraz insynuacji, ciężko będzie odbudować jakiekolwiek zaufanie i dialog. Ludzie są już podzieleni, na 30 „za” i 70 „przeciw”. I nie ważne są proporcje, lecz ważna jest bolesna przepaść. Jedno państwo, dwa narody… To robota PiS.
Nikt nie jest w stanie przewidzieć, co powie prezes jutro i co zrobiłby, gdyby jego partia kiedyś, nie daj Boże, wygrała wybory. Bez wątpienia jednak nie w głowie byłyby mu problemy zwykłego Kowalskiego. Jak się wydaje, Jarosław Kaczyński zamyka się bowiem coraz szczelniej w swoim świecie urojeń, marzeń i nienawiści. Tak bardzo nieudolnie udaje, że coś poza tym go jeszcze obchodzi, że PiS musiało do tej roli wystawić dublera – Piotra Glińskiego. Ten trik jednak już nie działa, stratedzy PiS-u muszą znaleźć nowy pomysł na przekonanie Polaków, że kierownictwo partii ma jeszcze jakiś kontakt z rzeczywistością. A może obok technicznego premiera, powołają również technicznego prezesa partii, takiego, którego urojeń nie trzeba byłoby się obawiać?…
Adam Szejnfeld
Poseł na Sejm RP