Polak jak chce to naprawdę potrafi, a już omijać przepisy to umie wybornie. Jakiś czas temu pisałem o wysypie bankowozów, a tak na prawdę limuzyn, które zamożniejsi Polacy rejestrowali, jako pojazdy do transportu gotówki tylko po to, by ominąć przepisy podatkowe i zaoszczędzić przynajmniej kilkanaście tysięcy złotych. Przepisy zostały uszczelnione, ale rodzimi kombinatorzy znaleźli kolejną furtkę i teraz rejestrują limuzyny, jako… pomoc drogową. Efekt? Mamy najbardziej ekskluzywną pomoc drogową w Europie, choć na Państwa miejscu nie liczyłbym na to, że w razie awarii naszego pojazdu przyjedzie po nas czerwone ferrari.
Przepisy można dalej uszczelniać, ale Ci, których stać na kosztowne doradztwo prawne pewnie i tak znajdą sposób, by raz jeszcze zagrać fiskusowi na nosie. W wyścigach z własnym państwem jesteśmy naprawdę nieźli. To spuścizna po PRL, która w czasach sprzed 1989 r. pozwalała jakoś przetrwać w niełatwej rzeczywistości, a dzisiaj przydaje się niektórym do naginania przepisów do ich partykularnych interesów. Dla tych ludzi wyścigi z państwem są rodzajem rozrywki, która jednak nie ma nic wspólnego z patriotyzmem. To zwykłe kiwanie własnego państwa.
Trudno jednak walczyć z tym zjawiskiem, skoro przykład idzie z samej góry. W minionym tygodniu przepisy postanowił obejść Jarosław Kaczyński, czyli lider partii, która ma w nazwie nie inaczej tylko słowo „prawo”. Jako, że Marszałek Ewa Kopacz nie zezwoliła na wystąpienie pisowskiego kandydata na premiera, Jarosław Kaczyński postanowił obejść przepisy i odtworzył jego przemówienie z tabletu przytkniętego do sejmowego mikrofonu. Zupełnie w stylu kombinatorów od bankowozów i luksusowych aut pomocy drogowej.
Kiedyś z naginania przepisów, które regulują najważniejsze aspekty działalności państwa słynął Lech Falandysz, zastępca szefa kancelarii prezydenta Wałęsy. Od jego nazwiska powstał termin „falandyzacja prawa”, co oznaczało pejoratywne określenie niektórych próby balansowania na granicy prawa. Dziś możemy mówić o „kaczynizacji prawa”, od nazwiska tego, który postanowił z przepisów prawa, w tym m.in. z art. 186 regulaminu Sejmu zakpić. Niestety, kaczynizm jest czymś powszechnym już w naszej politycznej rzeczywistości, ale czy to powód, by przymykać na to zjawisko oczy, by się z nim godzić?
Ręka w górę – kto pamięta choćby zdanie z przemówienia Piotra Glińskiego odtworzonego za pomocą tabletu? Trudno takiego znaleźć, ale też nie o treść chodziło. Liczyła się forma, bo całe przedsięwzięcie pod tytułem „premier Gliński” było niczym innym jak tylko przedstawieniem. Prezes Kaczyński dość już przywdział masek na potrzeby rozmaitych kampanii i nikt już by nie uwierzył w kolejną przemianę. Niezbędny był więc ktoś, kto byłby nowym, lepszym Kaczyńskim na potrzeby tych, którzy boją się jego demonów.
Przedstawienie skończone, kurtyna zapadła, premier Gliński przeszedł do „historii”. Niestety, został niesmak i poczucie, że ktoś sobie kpi z rzeczy jednak ważnych. Czy tak powinno być, to już pozostawiam do rozstrzygnięcia Państwu.
Adam Szejnfeld
Poseł na Sejm RP