Kocha… lubi… szanuje…
nie chce… nie dba… żartuje…
w myśli… w mowie… w sercu…
na ślubnym kobiercu.
Któż z nas nie pamięta tych słów z czasów dzieciństwa, gdy pojawiały się podczas podwórkowych wyliczanek? Próbowaliśmy w ten sposób odgadnąć czy osoba, którą byliśmy zainteresowani odwzajemnia nasze uczucie, czy też nie. Podobną zabawą było „kocha… nie kocha”, podczas której osoba grająca, mówiąc “kocha” lub “nie kocha”, jednocześnie wyrywała jeden płatek z kwiatka. Wyraz wymówiony podczas oberwania ostatniego płatka był wynikiem i miał reprezentować uczucia osoby, o której myślimy. Cóż, może w taką wyliczankę powinna zagrać kanclerz Angela Merkel wracając z Warszawy do Berlina po rozmowach z przedstawicielami PiS…
Po ostatnio „chłodnych dniach” pani kanclerz musiała bowiem być zaskoczona niezwykle ciepłym przyjęciem, jakie czekało na nią w Polsce. Uśmiechom i uściskom nie było końca. I jeszcze te deklaracje. – Mamy wiele wspólnych, bilateralnych relacji, zarówno gospodarczych, jak i związanych z bezpieczeństwem. Mamy wiele wspólnych tematów, które realizujemy na płaszczyźnie europejskiej. Realizujemy wspólnie również projekty humanitarne – mówiła podczas konferencji prasowej premier Beata Szydło, podkreślając, iż zależy jej, aby współpraca ta ciągle się pogłębiała. Również Jarosław Kaczyński uznał, że – wizyta pani kanclerz przyniesie dobre rezultaty – co z jego ust brzmi prawie jak wyznanie miłości. Prezydent Duda natomiast stwierdził wspaniałomyślnie, że skrajnie kontrowersyjny projekt Nord Stream 2, to zaledwie kwestia „techniczna” w polsko-niemieckich relacjach. Tak?… Hym…
Co ciekawe prezes PiS zaznaczył również, że europosłowie Ryszard Legutko i Zdzisław Krasnodębski są od jakiegoś czasu zaangażowani w rozmowy polsko-niemieckie. A jeszcze trzy miesiące temu poseł Krasnodębski tak komentował incydent z wybiciem szyby w polskiej ambasadzie w Berlinie: Od miesięcy rozpętana jest w Niemczech kampania nienawiści wobec Polski. Moim zdaniem w krytyce spraw dziejących się w Polsce przekraczane są wszelkie granice. (…) W sytuacji takiej atmosfery, która jest atmosferą nienawiści, trudno się dziwić, że może dojść do incydentu.
Nie ma co ukrywać. Wszyscy wiemy, że PiS nigdy za Niemcami, delikatnie mówiąc, nie przepadał. Szczególnie mocno dostawało się Angeli Merkel. Jarosław Kaczyński w książce „Polska naszych marzeń” pisał: Merkel reprezentuje to pokolenie polityków niemieckich, które chce odbudować mocarstwowość Niemiec. Elementem tego jest strategiczna oś z Moskwą, a w tym może przeszkadzać Polska, czyli nasz kraj musi być w jakiś sposób podporządkowany. Oczywiście ta polityka jest realizowana innymi metodami, ale nadal jest w tym dość bezczelne nieliczenie się z nami.
Granatem już wrzuconym przez otwarte okno była wypowiedź Kaczyńskiego w rozmowie z Tomaszem Lisem, kiedy stwierdził: Angela Merkel została kanclerzem nieprzypadkowo i jej celem jest podporządkowanie Polski Niemcom. (…) Ona wie, co ja chcę przez to powiedzieć. Tyle wystarczy. Prezesa próbował wtedy tłumaczyć Joachim Brudziński w następujący sposób: - Dla każdego średnio rozgarniętego to oczywista oczywistość. (…) Pani kanclerz Angela Merkel wspólnie z Władimirem Putinem bardzo konsekwentnie realizuje własne niemieckie interesy, Rosjanie swoje interesy, kosztem naszych.
W jakże już inne słowa były przybrane usta tych reprezentantów PiS, którzy spotkali się ostatnio z kanclerz Merkel w Warszawie! Wygląda na to, że jak chorągiewka zawieje, tak politycy Prawa i Sprawiedliwości wypowiadają się o Republice Federalnej Niemiec. Jeszcze niedawno współpraca z Berlinem była nie do przełknięcia dla partii Jarosława Kaczyńskiego, który za strategicznych partnerów wybrał Węgry i Wielką Brytanię. Zdanie musiał zmienić, kiedy Orban zwrócił się ku Moskwie, a Londyn postanowił rozwieść się z Brukselą. Nie przeszkadza to jednak PiS-owi nadal „psy wieszać” na Niemcach. Ostatnia na przykład nagonka dotyczy kapitału niemieckiego w polskiej prasie lokalnej i regionalnej. Ludzie PiS każde euro i dolara bowiem mile widzą w naszym kraju byle tylko nie pochodziły z Berlina. Każdy żołnierz natomiast z NATO byłby na rękach noszony, byle tylko nie pochodził z Niemiec. Ba nawet Śląskość znalazła się na celowniku PiS i została określona mianem „zakamuflowanej opcji niemieckiej”. A teraz?… Teraz miodzio na ustach wszystkich na sam tylko widok kanclerz Niemiec! Ciekawe więc, czy w takim razie Angela Merkel, wracając z Warszawy do Berlina, potrzebowała rwać płatki z kwiatków, aby poznać się na tej PiS-owskiej hipokryzji?…
Adam Szejnfeld
Poseł do Parlamentu Europejskiego