„Myślałem, że ktoś ważny idzie za mną”. Tak owacje na swoją cześć, po przybyciu do rozpalonej strajkiem Huty Warszawa, wspominał ksiądz Jerzy Popiełuszko, męczennik Kościoła Katolickiego i Solidarności. Zawsze skromny, zawsze niestrudzony. Dwadzieścia pięć lat temu skończyła się jego walka o wolną Polskę. Oprawcy, funkcjonariusze aparatu bezpieczeństwa PRL, nie dali mu szansy. Zmasakrowane wielogodzinnym biciem i torturowaniem ciało wrzucili do rzeki.
Ta ogromna zbrodnia okazała się jedną z najbardziej plugawych, jednocześnie jednak był też śmiertelnym ciosem w samych oprawców, a właściwe w system, który chronić chcieli mocodawcy zbrodniarzy. Męczeństwo księdza Jerzego wywołało lawinę protestów, wiodącą wprost do przełomowych wydarzeń roku 1989. Dla milionów Polaków stał się On bohaterem, symbolem niezłomnej wiary i odwagi. Przed morderstwem księdza Popiełuszki wiadomo było, że system przeżywa kryzys, ale niewielu wierzyło, że upadnie. Po tej tragicznej śmierci jasne się stało, że brutalny reżim chyli się ku upadkowi i coraz niecierpliwiej oczekiwano zmian.
Ofiara księdza Jerzego nie poszła na marne. Dała nam, ówczesnym opozycjonistom, niezwykłą siłę do walki. Jego śmierć wzmocniła nasze siły. Ta śmierć, tak męczeńska, udowodniła też, że komunistyczne państwo boi się siły, która wówczas rodziła się w narodzie. Stała się katalizatorem wielu późniejszych wydarzeń. Pokazała nam, jak żyć i zachowywać się w konfrontacji z kłamstwem i bezwzględnością. Dziś dziękujemy, że byłeś i walczyłeś, że pokazałeś milionom, gdzie jest zło.
Adam Szejnfeld