To, co zobaczyliśmy na ulicach Warszawy w ostatni piątek w żadnym razie nie było demonstracją patriotycznych poglądów. W Święto Niepodległości na ulicach stolicy urządzono po prostu klasyczną ustawkę. Z jednej strony rzekomi patrioci, czyli kibole i inne typy spod ciemnej gwiazdy, z drugiej strony lewicujący zadymiarze z Polski, Niemiec i innych krajów Europy. I choćby ci pierwsi ubrali się od stóp do głów na biało-czerwono i przynieśli na demonstrację jeszcze więcej narodowych flag, nie zmieniłoby to faktu, że są patriotycznymi analfabetami, podobnie jak ich oponenci, bez względu na wzniosłość głoszonych haseł, nigdy nie będą antyfaszystami. Wszyscy mają więcej wspólnego niż im się wydaje – są zbieraniną chuliganów spod znaku glanów i kastetu.
Grupy biorących się za łby bandytów to nic nowego w Europie a powoli i w Polsce, ale mało rzeczy tak mnie irytuje, jak to, że część zadymiarzy nazywa się patriotami. Zastępowanie bowiem postawy szacunku, umiłowania i oddania własnej ojczyźnie, którą zwyczajowo określa się mianem patriotyzmu, zwykłym bandytyzmem to już powszechna i karygodna praktyka. Wiadomo, łysy osobnik niszczący sklepy i rzucający kostką brukową to zwykły chuligan, ale ten sam, łysy osobnik odziany w biało-czerwony szalik to patriota i trzeba go bronić przed karzącą ręką państwa (no, przynajmniej dopóty, dopóki tym państwem rządzi Donald Tusk i Platforma Obywatelska).
Wielu dzisiejszych narodowców i tzw. „patriotów” nie pamięta czasów, w których za głoszenie haseł niepodległej Polski można było trafić do więzienia. Ja pamiętam i wiem, że wtedy marzyliśmy, by mieć kraj wolny, demokratyczny i móc budować swój dobrobyt tak, jak zachodnie demokracje. Tak, by patriotyzm walki i oporu przekuć na patriotyzm codziennej pracy. Przecież patriotyzm oznacza także postawę prospołeczną, pozytywne działanie na rzecz rozwoju swojej lokalnej społeczności na przykład w różnego rodzaju akcjach o charakterze kulturalnym, gospodarczym, społecznym, charytatywnym; uczestnictwo w wyborach, rozwiniętą świadomość obywatelską… Ale czy ktokolwiek z piątkowych zadymiarzy w ogóle zna takie pojęcia jak gospodarka, finanse, społeczeństwo? Czy ktokolwiek z nich wie, co to jest pozytywizm, praca od podstaw, poświęcenie dla innych, działanie na rzecz przyszłości?…
Taki codzienny patriotyzm może być oczywiście trudny i nie każdy go rozumie. Pewnie o wiele łatwiej pójść na rozróbę, pokrzyczeć na ludzi z mniejszości, rzucić kostkę brukową w witrynę jakiegoś Bogu ducha winnego kwiaciarza i spalić wóz transmisyjny telewizji. W masce i wśród tłumu ma się dodatkowo dużą gwarancję bezkarności, a widowiskowy efekt murowany. Pokażą w telewizji i będzie co wspominać przy piwie.
O.K., to można zrozumieć, ale jak można taką postawę akceptować?! A są tacy, co oficjalnie krytykują, ale po kątach (po swoich kątach) się cieszą. Jest bowiem za co winę zrzucić na władze Warszawy, jest czym zaatakować Platformę, jest za co dowalić rządowi Tuska, jest temat, by go ostro podnieść na najbliższym posiedzeniu Sejmu. Tak, to jest w Polsce często druga odsłona takich zajść, to druga twarz tych, co noszą maski hipokrytów. Bo u nas swoje twarze zasłaniają nie tylko ci, którzy pod biało-czerwonymi flagami robią burdy na polskich ulicach, ale i ci, którzy pod polskim sztandarem upominają się o godność, równość i praworządność, będąc przeciwko godności, równości i prawu.
Grupy agresywnych i umięśnionych zadymiarzy zawsze były łatwym i wdzięcznym narzędziem w rękach polityków. W czasach PRL-u dawano im drewniane pałki i jako aktyw robotniczy wysyłano, by atakowali inteligencję, czy rozbijali demonstracje „Solidarności”. Niedawny sojusz PiS i kiboli to proste powielanie metod praktykowanych przez poprzednią generację komunistycznych polityków. Także dzisiaj, po przegranych wyborach i w obliczu erozji, gdy słyszę wypowiedzi niektórych polityków, mam wrażenie, że polska prawica nie rezygnuje z tak fatalnej dla przyszłości polskiego patriotyzmu metody prowadzenia rozgrywek politycznych.
Szkoda, że zamieszki w Warszawie przesłoniły wzniosłe uroczystości w innych regionach kraju, w tym także w Wielkopolsce, organizowane przez prawdziwych patriotów. Szkoda także, że jątrzenie Polaków to wciąż pomysł na bycie dla tak wielu polityków. Warto pamiętać, że często polskie kłopoty w historii zaczynały się właśnie od wojen polsko-polskich, a dopiero kiedy osłabiliśmy tym nasze państwo, padało ono łupem wrogów. Dziś mamy bezprecedensową szansę na budowanie Polski bezpiecznej i wolnej. Szkoda, żebyśmy ją ponownie utopili w naszym, polskim bagienku.
Adam Szejnfeld
Poseł na Sejm RP