Kilka dni temu wpadł mi w ręce ciekawy artykuł o dżinizmie. Pod tą nieco tajemniczą nazwą kryje się system religijny i filozoficzny, który powstał w dalekich Indiach kilka wieków przed naszą erą. Tekst zwracał na siebie uwagę m.in. ze względu na towarzyszące mu zdjęcie. Przedstawiało kobietę z zasłoniętymi specjalną chusteczką ustami po to, żeby przez przypadek nie połknęła owada… Dżinizm naucza bowiem o przyjaźni ze wszystkimi żyjącymi istotami. Według tej filozofii zwierzęta i rośliny mają duszę i dlatego nie powinny być zjadane, a nawet eksploatowane przez ludzi, lecz traktowane tak, jak nasi przyjaciele.
W tych samych Indiach, za „osoby niebędące ludźmi” uznane zostały… delfiny. Tym razem jednak już nie tylko w ramach pewnej niszowej religii, ale w świetle powszechnie obowiązującego prawa. Stosowne zarządzenie wydało tamtejsze Ministerstwo Lasów i Środowiska. Decyzja ta została przyjęta z entuzjazmem w różnych zakątkach globu, gdzie zaczęto rozpisywać się na temat mózgu delfinów, których część odpowiedzialna za emocje jest ponoć lepiej rozwinięta niż u człowieka. No cóż… gwoli sprawiedliwości trzeba dodać, że nie tylko kraj świętych krów przoduje w rewolucyjnym podejściu do naszych braci mniejszych. W o wiele bliższej nam geograficznie i kulturowo Hiszpanii szerokim echem odbiły się wysiłki legislacyjne mające na celu przyznanie orangutanom, szympansom i gorylom prawnej ochrony, już od chwili poczęcia…
Być może niektóre przykłady „uczłowieczania” zwierząt to skrajne przypadki, ale jeśli spojrzy się na trendy rozwijające się szczególnie ostatnio w Europie Zachodniej, to można dostrzec zwiastun może szerszego procesu. W takiej jednak sytuacji powinniśmy się zastanowić, czy aby nasze nastawienie do zwierząt i roślin nie zaczyna powoli przekraczać pewnych granic zdrowego rozsądku? Dlaczego? No, niedawno na przykład, w Parlamencie Europejskim padł wniosek całkowitego zakazu uprawy na świcie… bawełny. Czym uzasadniony? Po pierwsze wyzyskiem człowieka przez człowieka przy uprawie, a potem przetwórstwie bawełny i po drugie tym, że roślina ta bardzo zubaża grunt wyjaławiając go oraz pozbawiając wody. Przede wszystkim jednak zwolennicy zakazu, pewnie nie tylko uprawy bawełny, ale na przykład także hodowli jedwabników, uważają, że w dzisiejszych czasach potrafimy już produkować syntetyczne włókna, po co więc korzystać z naturalnych kosztem żywych istot! Są oczywiście też tacy, którzy twierdzą, że rośliny czują, mają swoją świadomość, ba, można z nimi nawet rozmawiać. Nie powinniśmy więc ich wykorzystywać na własne potrzeby. Od takiego jednak stanowiska już chyba bardzo bliska droga do uznania, że sałata, też człowiek, więc nie należy jej konsumować!
Filozofia dbania o dobrostan zwierząt i roślin jest oczywiście w pełni uzasadniona, ale trzeba przyznać, że czym innym jest dążenie do zagwarantowania należytych warunków hodowli zwierząt, albo uprawy roślin, a czym innym wprowadzanie całkowitego zakazu ich wykorzystywania przez człowieka. Tym czasem, na przykład potępienie i widowiskowe akcje oblewania osób noszących naturalne futra farbą sprawiły, że niektóre kraje chcą bezwzględnego zakazu hodowli zwierząt futerkowych. Tylko co w takim razie z płaszczami, kurtkami, lub butami, albo taką galanterią, jak torebki, paski, portfele czy rękawiczki?…Przecież też są ze skór, tyle tylko, że nie zwierząt futerkowych, ale bydlęcych, cielęcych, świńskich albo owczych, lub na przykład kozich? Czy ich użytkowników też należałoby oblewać czerwoną farbą, a hodowli zwierząt zakazać? A może jednak krowy i świnie mogą iść na rzeź, bo wizualnie są mniej sympatyczne niż na przykład puchate szynszyle o zabawnych pyszczkach? Czym zresztą różni się od nich śliczny króliczek? Bezwzględnego zakazu hodowli jednak tych pierwszych się żąda, ale w króliczych kurtkach ludzie chodzą zajadając się jednocześnie delikatnym ich mięsem. Podobnie jest zresztą z przemiłym jagnięciem. Lubimy rękawiczki z jego skóry, a mięso traktujemy jako rarytas, lecz taka sama postawa wzbudziłaby masowe protesty, jeśli dotyczyłaby na przykład… koni. Co ma być więc kwestią rozstrzygającą o tym, czy dane zwierzę albo roślina może być hodowana lub uprawiana, albo nie? Czy tym kryterium ma być religia, światopogląd albo historia i doświadczenie tysięcy lat współistnienia i wykorzystywania, a może podobieństwo do człowieka, czy jednak… „sympatyczność”?
Tak, nadchodzi chyba czas, w którym ludzkość w swoim cywilizacyjnym rozwoju, a przede wszystkim wzrastającym humanizmie, powinna wykształcić jakieś kryteria podejmowania w tej materii racjonalnych decyzji. W przeciwnym razie jedynym efektem społecznych procesów może być tylko migracja hodowli i upraw oraz produkcji z jednych krajów do drugich i z jednych kontynentów na inne, a nie wzrost koniecznej atencji do zwierząt i roślin.
Adam Szejnfeld
Poseł do Parlamentu Europejskiego