Straże miejskie i gminne w obecnym kształcie zaczęły powstawać w Polsce po 1991 r. Początki nie były łatwe, bo nie było jasne, nie tylko jak nowa formacja ma wyglądać, czy się zachowywać, ale nawet jak się ma nazywać. Porządek zrobiła dopiero ustawa z 1997 r., która m.in. wprowadziła jednolite nazewnictwo, umundurowanie i elementy oznakowania, w tym znaną wszystkim żółto-czarną szachownicę. Straże miejskie stały się trwałym elementem krajobrazów polskich miast i gmin.
Katalog obowiązków strażnika jest szeroki i obejmuje chociażby ochronę spokoju i porządku w miejscach publicznych, a także ochronę obiektów komunalnych i urządzeń użyteczności publicznej. Powinien również współdziałać z właściwymi podmiotami w zakresie ratowania życia i zdrowia obywateli, pomocy w usuwaniu awarii technicznych i skutków klęsk żywiołowych oraz innych miejscowych zagrożeń. Do momentu przybycia właściwych służb, zabezpiecza miejsca przestępstwa, katastrofy lub innego podobnego zdarzenia. Do tego dochodzi wiele innych obowiązków. Jednak zwykłemu obywatelowi straż miejska często kojarzy się wyłącznie z kontrolą i regulacją porządku drogowego, a zwłaszcza… wlepianiem mandatów.
Nie jest tajemnicą, że dla wielu miast i gmin straże miejskie są maszynką do zarabiania pieniędzy. Bardzo dużych pieniędzy. Szacuje się, że jeden fotoradar w ciągu godziny potrafi zarobić dla gminy około 2 tys. zł., co daje miliony złotych łatwego zysku dla gminnej kasy. Nowy rekord chce wyznaczyć położona w pomorskim Kobylnica, która na ten rok zaplanowała 8 milionów złotych wpływów z mandatów!
Teoretycznie wszystko jest ok. Mandaty dostają wyłącznie kierowcy popełniający wykroczenia, a pieniądze idą na potrzeby lokalnej społeczności. Tyle tylko, że określanie z góry wyśrubowanych kwot, jakie mają wpłynąć z mandatów zamienia straże w maszynki do gnębienia kierowców ciągłymi kontrolami prędkości, spychając na plan dalszy inne obowiązki strażników. Taka krótkowzroczna polityka sprawia może sprawić, że ludzie w wielu polskich miastach będą mieli swoich strażników serdecznie dość.
Nadgorliwości straży miejskich i gminnych w zarabianiu pieniędzy przygląda się też MSW. Już w zeszłym roku zmieniono przepisy, dzięki czemu obecnie miejsca pomiaru prędkości należy uzgadniać z komendą powiatową policji i oznaczać je znakami informującymi o kontroli. Efekt? Pierwsze samorządy likwidują swoje straże miejskie i gminne, nie mogąc pokryć kosztów ich działalności wpływami z mandatów.
Wydaje się czymś niewiarygodnym nakazywanie strażnikom nie tylko zarabianie na siebie, ale i łatanie dziur w gminnym lub miejskim budżecie. To kompletne wypaczenie idei powołania tej instytucji do życia! Samorządowcy zbyt łatwo ulegają pokusie łupienia kierowców, zapominając, że straż powinna przede wszystkim pomagać zwykłym ludziom. Czymś naturalnym jest, że taka instytucja jest deficytowa!
Na szczęście coraz więcej samorządowców właściwie pojmuje rolę straży miejskich i gminnych w swoich miejscowościach. Tam strażnicy pilnują porządku, jak trzeba wlepią mandat, ale przede wszystkim pomagają i pouczają. To właśnie tego powinniśmy oczekiwać od straży. Likwidowanie straży miejskich i gminnych w sytuacji, kiedy nie przynoszą grubych zysków to przyznanie się do tego, że za ich powstaniem nie stało nic więcej niż zwykła chciwość władz.
Adam Szejnfeld
Poseł na Sejm RP