Na podwórzu, często od płotu do płotu rozciągały się rzędy pustaków, które wiele dni suszyły się w słońcu. Budowa niejednego domu w Polsce mogła ruszyć dzięki pomocy kuzyna, który pożyczył betoniarkę i sąsiada, który przywiózł piasek, a później zajmował się przygotowaniem zaprawy murarskiej. Murowali wszyscy razem, ramię w ramię, bo na zaangażowanie fachowców niewielu mogło sobie pozwolić. Bez pomocy rodziny, czy wspólnoty sąsiedzkiej, dom by nie powstał. Dopiero później przychodził czas na spłatę długu. W jaki sposób? Wspierając budowę domu kuzyna albo sąsiada…
Tak było kiedyś. Czasy się jednak zmieniły i dzisiaj już rzadko buduje się domy w ramach współpracy rodzinno-sąsiedzkiej. Dzielenie się jednak posiadanymi zasobami, nie tylko pieniędzmi czy specjalistycznym sprzętem, ale również własnym czasem, energią, pomysłowością, nigdy nie wyszło z mody, a dzisiaj przeżywa na świecie wręcz drugą młodość. Idea, która kryje się pod nieco tajemniczą nazwą “gospodarki współdzielenia”, jest tak naprawdę bardzo prosta: po co na przykład kupować coś drogiego, z czego będziemy korzystać tylko sporadycznie, skoro możemy to pożyczyć za niewielką opłatą? A dzięki dzieleniu się z innymi tym, czego mamy w nadmiarze, możemy dodatkowo podreperować domowy budżet. Tym “czymś” może być niemal wszystko: i wynajęcie swojego mieszkania turystom, dla których hotele są zbyt drugie, i podwiezienie własnym samochodem osób, których nie stać na taksówki, i pożyczenie wiertarki majsterkowiczowi, który chce powiesić na ścianie skonstruowaną przez siebie półkę… Przykłady można mnożyć w nieskończoność.
Dynamiczny rozwój gospodarki współdzielenia nie byłby jednak możliwy bez rewolucji cyfrowej oraz wszechobecnego Internetu. To właśnie interaktywne platformy internetowe umożliwiają łatwe i tanie kojarzenie osób prywatnych, które mają coś do zaoferowania i tych, dla których taka oferta może być interesująca. Dzięki sieci każdy zyskuje możliwość dotarcia ze swoimi umiejętnościami, produktem lub usługą do szerokiej grupy odbiorców. Jeżeli dodamy do tego możliwość swobodnego decydowania o tym, ile w danym okresie chce się dorobić na “współkonsumpcji” posiadanego mieszkania czy samochodu, to staje się jasne, dlaczego współdzielenie uważane jest dzisiaj za jeden z ciekawszych trendów we współczesnej gospodarce. Nawet jeśli współkonsumpcji niekoniecznie witana jest z radością i hurraoptymizmem przez wszystkich…
Na rozwój gospodarki współdzielenia szczególnie podejrzliwie patrzą „tradycyjni” przedsiębiorcy, np. hotelarze czy taksówkarze, którzy muszą teraz konkurować z innowacyjnymi platformami wkraczającymi z impetem na wcześniej skrzętnie zagospodarowane rynki. Czy jednak oferowanie podobnych usług i walka o tego samego klienta oznacza, że wszystkich powinny obowiązywać takie same zasady? Hym… Trudno sobie wyobrazić, żeby osoba prywatna oferująca na platformie internetowej wynajęcie pokoju w swoim mieszkaniu na kilka dni w miesiącu, a nawet roku, musiała spełniać te same wyśrubowane wymogi, które stawiane są hotelom, choćby w zakresie przepisów pożarowych. To byłby gwóźdź do trumny dla takich osób, ale i jakichkolwiek nowych modeli biznesowych.
Co jednak z platformami internetowymi, które tylko pozornie wpisują się w gospodarkę współdzielenia, a w rzeczywistości umożliwiając współdzielenie same faktycznie prowadza działalność gospodarczą? Czy do zaakceptowania jest sytuacja, w której na tym samym rynku konkurują ze sobą przedsiębiorstwa objęte szeregiem rygorystycznych regulacji oraz firmy korzystające z taryfy ulgowej, bo sprytnie ukrywają się pod płaszczykiem samopomocy? Gdzieś chyba będzie trzeba znaleźć złoty środek między „wolną amerykanką”, czyli całkowitym brakiem zasad w obszarze współkonsumpcji, a zapędami regulacyjnymi, widocznymi szczególnie w Brukseli. W tych poszukiwaniach priorytetem jednak powinno być to, aby „nie wylać dziecka z kąpielą”.
Adam Szejnfeld
Poseł do Parlamentu Europejskiego