Źródło: Tygodnik Szamotulski
Socjalizm.
Rewizja. Znaczenie tego słowa poznałem już w dzieciństwie. Długo jednak nie mogłem zrozumieć, dlaczego umundurowani milicjanci i oficerowie w ciemnych garniturach, mogą w każdej chwili bezkarnie przewracać całe nasze mieszkanie „do góry nogami”. Wiele lat później pewnego razu nauczyciel w szkole średniej podczas lekcji wychowania obywatelskiego ryknął na mnie: „Szejnfeld! Tobie się ustrój nie podoba?!”. Bez żadnych złych intencji starałem się bowiem przekonywać, że na Zachodzie nie jest tak, jak twierdziły w Polsce „oficjalne czynniki”. Gdy wyszedłem z lekcji, zastanowiłem się nad zachowaniem nauczyciela, przypomniałem sobie milicyjne rewizje i ciepło pomyślałem o Ameryce. Nagle olśniło mnie. Tak! ustrój peerelu mi się nie podobał!
Działalność.
„Adam wyszedł pewnego wieczoru na zebranie Solidarności i… nigdy już nie wrócił” – tak określił początki mojej działalności jeden z przyjaciół. I dużo nie przesadził. Dwadzieścia pięć lat temu faktycznie bowiem podekscytowany poszedłem na pierwsze zebranie pracowników mojej firmy i wróciłem z niego już, jako przewodniczący NSZZ „Solidarność”. Pozytywne emocje, chęć pracy i działania, a zarazem zupełna bezradność i niewiedza ludzi, spowodowały, że postanowiłem się w to wszystko włączyć i pomóc. Zebrania, narady, wyjazdy, nowe pomysły zaczęły mnie wciągać, zabierać każdą wolną chwilę, aż się stało. Bez pracy, bez działania, bez aktywności na „pełny gwizdek”, bez walizki nie potrafiłem już żyć.
Tworzyłem „Solidarność”. Założyłem ją w kilkunastu firmach. Budowaliśmy nie tylko związek zawodowy, tworzyliśmy przede wszystkim ruch obywatelskiej niezgody, pierwszy masowy ruch społeczny obejmujący wszystkich – i młodych i starych, i wykształconych i tych, którym nauka nie była dana, i tych z miast i tych ze wsi, i partyjnych i bezpartyjnych… Dziesięć milionów ludzi, którym rok późnej władza wypowiedziała wojnę. Zostałem członkiem Zarządu Regionu i członkiem Prezydium Zarządu Regionu Województwa Pilskiego NSZZ „Solidarność”, a po „wypadkach bydgoskich” członkiem Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego w Pile z siedzibą w ZNTK.
Wojna przeciw Narodowi.
Stan wojenny zastał mnie w łóżku, chorego na zapalenie oskrzeli. „Nawoływał do obalenia przemocą ustroju PRL” – brzmiała decyzja internowania. W nocy 12 grudnia 1981 roku zostałem przewieziony do aresztu w Chodzieży, a po kilkunastu godzinach, skuty w kajdanki i pod uzbrojoną eskortą, do więzienia we Wronkach. W styczniu natomiast przewieziono nas do więzienia w Gębarzewie. Rozpoczął się kolejny etap budowania świadomości. Etap, który udowodnił, że największym dobrem jest WOLNOŚĆ! Wolność jednostki, wolność Narodu, wolność Państwa. Wolność i suwerenność stały się więc celem, do którego dążyłem z milionami innych Polaków. Po wyjściu za mur, po pół roku życia za kratami, rozpoczął się więc czas walki, a nie życia w zaciszu domowych pieleszy. Zaczął się czas podziemnej Solidarności. Ulotki, książki drugiego obiegu, zbiórki pieniędzy, esbeckie rewizje, ucieczki, sztuka chowania…. Nowa szkoła dorosłego życia w peerelu. W przerwach między pracą, a wykupywaniem mięsa na kartki budowało się Państwo Podziemne. Kolejne w naszej historii. Państwo to, jak to w życiu bywa, rodziło bohaterów, ale też i niekoniecznie herosów, lecz ludzi przyzwoitych, całkowicie oddanych sprawie. Rodziło też zwykłych gnojków. Dziś wielu z tamtych lat już nie ma. Jedni wyjechali za granicę (ja zostałem), bohaterowie nie żyją, albo mają już wszystkiego dosyć, a o gnojkach wszyscy zapomnieli w pogoni za normalnością życia.
Samorząd.
Zmierzch komuny, okrągły stół, nadzieja… W końcu lat osiemdziesiątych włączyłem się w tworzenie ruchu Komitetów Obywatelskich. Wiatr od zachodu wiał, jak diabli i zmieniał bieg historii. Pierwsze demokratyczne wybory do Senatu, namiastka wolnych wyborów do Sejmu… Tadeusz Mazowiecki premierem! Chciało się żyć!!! Bo życie nie szło na marne! I kolejny piękny rok – rok 1990. Wybory do samorządnych gmin, budowanie państwa demokratycznego, tworzenie społeczeństwa obywatelskiego… Zostałem burmistrzem Szamocina. I znów zapomniałem o wszystkim. Drogi i wodociągi, szkoły i boiska, oczyszczalnie i wysypiska – to stało się celem życia. Gonić zachód, dawać ludziom normalność, a nie bajkę z widokówek przesyłanych przez krewnych z Niemiec. Normalność budowaną tu, nad Notecią! Oto było wyzwanie!
Wiejska.
Zniecierpliwienie, rozczarowanie obudziło czerwonego smoka. Przegraliśmy wybory samorządowe, potem parlamentarne. Lewica się odradzała. Przyszedł czas na nowe wyzwanie. Odbić stracone pozycje, odebrać władzę, tym, co na nią nie zasłużyli, wrócić i zacząć zmieniać wszystko już nie od dołu, ale od góry! Dokonać decentralizacji władzy i finansów, dać impuls prorozwojowy gospodarce, ostatecznie oderwać się od wschodu poprzez połączenie z Europą Zachodnią. Celem stało się NATO, Unia Europejska i przyjaźń ze Stanami Zjednoczonymi. Tak wyglądała strategia bezpieczeństwa i społecznego dobrobytu na przyszłość. Przyszedł więc czas na wybory do Sejmu. Zostałem posłem. I nic się nie skończyło, nic się nie zmieniło, wszystko rozpoczęło się od nowa. Rozwój, ekonomia, gospodarka, przedsiębiorczość, praca, lepsze prawo… Zebrania, posiedzenia, narady, wyjazdy… Życie na walizkach. Tak u mnie było, tak jest, i tak pewnie już zostanie. Bo jedni ludzie są od tego by oczekiwać, a inni są od tego, by te oczekiwania spełniać. Ja należę do tych drugich.
Adam St. Szejnfeld
poseł Platformy Obywatelskiej
www.szejnfeld.pl