Miałem dwadzieścia lat.
- Młody jesteś, dopiero na stażu. Wyleją cię z roboty. Zniszczą życie tobie i twojej rodzinie. Nie wtrącaj się do tych spraw! – usłyszałem, kiedy chciałem podpisać listę pracowników przystępujących do strajku. Nie zraziłem się. Podpisałem.
Była „zima stulecia”. Zima przełomu 1978 i 1979 roku nie była tyle mroźna, co śnieżna, ale to wystarczyło, by podupadające państwo nie mogło sobie poradzić z rodzącymi się problemami. Padła komunikacja, stawały firmy, rodziło się niezadowolenie.
Zakładowa stołówka, na której się zebraliśmy, pękała w szwach. Ludzie głośno wyrażali swoje oburzenie, wykrzykiwali żądania, nie dopuszczali dyrekcji do głosu. Ciarki emocji przechodziły mi po skórze. To był epizod, chwila zaledwie w czasie trwania PRL-owskiego państwa, ale taka, która znów pokazała, że można mieć swoje zdanie, że można je wyrazić, że można żądać i oczekiwać. Że nie wolno się bać!
Nadchodził sierpniowy sztorm.
Wszystko to było jeszcze słabe i chwilowe. Nie takie jak w 1956, 1970, czy w 1976 roku. Ale znów coś się stało, znów coś się obudziło, znów coś się nowo narodziło. Jeśli jeszcze nie w czynach, to w myślach. Potem przyszedł 15 luty 1979 roku. Wybuch w Rotundzie w Warszawie. Katastrofa. Tragedia. Dramat ofiar i ich rodzin. Ale byli tacy, którzy mówili, że… to nie gaz, że to protest, że ktoś podłożył bombę!
Narastała atmosfera niezgody. Szła kolejna fala buntu. Była jeszcze wypłaszczona, mało widoczna, niegroźna, ale pojawiała się delikatnymi wzniesieniami, raz tu, raz tam. I tak niebawem wybuchła ta prawdziwa bomba. Rok później.
Pierwsze strajki miały miejsce w Świdniku i Lublinie. Wieści o nich słabo przebijały się przez mur cenzury. My tu, na prowincji, niewiele o nich wiedzieliśmy. Wydawały się nam podobnymi do tych pojedynczych zrywów odwagi, które szybko potem gasły i odchodziły w niepamięć. Ale, gdy w strajku zatrzymała się stocznia, gdy stanął Gdańsk, gdy sztorm zaatakował Pomorze, gdy fala pod koniec sierpnia dotarła do nas, to już wiedzieliśmy, że dzieje się coś wielkiego, coś wspaniałego, coś historycznego! Wskoczyłem do tego morza nadziei i wraz z innymi na fali radości popłynęliśmy ku wolności.
Nastał wrzesień 1980 roku.
- Adam poszedł na zebranie i już nigdy nie wrócił… – w wywiadzie do gazety powiedział mój przyjaciel zapytany o to, jak to się stało, że w tak krótkim czasie, w tak wielu zakładach pracy Ziemi Chodzieskiej powstała Solidarność. Mieszkałem wtedy w Szamocinie, ale działałem i w Chodzieży, i w Pile. Zakładałem NSZZ „Solidarność” zakład po zakładzie… Robiliśmy nabór członków. Ludzi nie trzeba było namawiać. Zostałem szefem struktur zakładowych, ponadzakładowych, w końcu członkiem władz regionalnych w Pile. Współtworzyłem też struktury krajowych sekretariatów branżowych Solidarności. Zajmowaliśmy się sprawami pracowniczymi naszych członków, ale uprawialiśmy też politykę. Jedno i drugie było ważne. Między organizacją wycieczek dla dzieci do ZOO, czy zbiorowym zakupem owoców i warzyw dla pracowników naszych firm, walczyliśmy z systemem!
Solidarność to ludzie.
Dzisiaj w mojej głowie z tamtych czasów pozostają dziesiątki, setki nazwisk… Trudno byłoby wymienić choćby małą ich część. Wielkiego Lecha Wałęsę i wielu innych wspaniałych, znacie. Anna Walentynowicz, Bogdan Borusewicz, Bogdan Lis, Jerzy Borowczak, Władysław Frasyniuk, czy Henryka Krzywonos…. Przypomnę zatem tylko niektórych z Ziemi Pilskiej. Piła: Franek Langner, Jarosław Gruszkowski, Stanisław Sorgowicki, Waldemar Jordan, Marian Małecki, Justyn Wardalski…. Trzcianka: Andrzej Frycz, Stanisław Oskirko, Edwin Klesa. Czarnków: Stanisław Michałowski, Franciszek Cichorek, Antoni Gawroch… Chodzież: Sylwester Straga, Andrzej Jaroszyński, Ryszard Harbuziński… Szamocin: Leszek Adamski, Małgosia Czech, Roch Szybowicz, Zygmunt Ferfet, bracia Bembniści… a przede wszystkim Tadziu, Tadeusz Jurek. Rok później bestialsko skatowany w stanie wojennym. Tadziu, w wyniku odniesionych ran… zmarł.
Bez nienawiści.
Solidarność tworzyli ludzie zaangażowani politycznie i tacy co polityki nie chcieli uprawiać. Robotnicy, rolnicy i tacy co wykładali na uczelniach. Partyjni i bezpartyjni. Wierzący i niewierzący. Hetero i homo. Wszyscy solidarni wobec siebie i bez nienawiści do innych. Nawet do tych, którzy wcześniej niszczyli kraj i naród. Inaczej niż dzisiaj. Dzisiaj ludzi łączy nienawiść. Wedy ona nas nawet nie dzieliła…
Adam Szejnfeld
Senator RP