- Wiesz, ostatnio byłem świadkiem ciekawej scenki – zagadnął mnie kolega. – W dużym, sieciowym sklepie spożywczym pewien mężczyzna i jego syn zrobili sobie niezłą ucztę. Spacerowali pomiędzy regałami z cukierkami i czekoladkami, które można było tam kupić na wagę. Szli sobie tak od działu do działu co rusz sięgając do jednej czy drugiej szuflady. Wyciągali pięknie owinięte łakocie i… z lubością je zjadali. A czego tam nie było! I Michałki, i Grześki, i Pawełki, i Mieszki, i Snickresy, i Kukułki, ale także różne pralinki, marcepanki, i oczywiście przepyszne śliwki w czekoladzie…. Byłem w szoku, no, w szoku. Pod pretekstem degustowania wcinali niebotyczne ilości wystawionych do sprzedaży słodyczy – opowiadał oburzony znajomy.
- Sprawdź te w srebrnym papierku, i te w złotym też, i jeszcze te w brązowym – ojciec pouczał syna. Sam nie był gorszy – kontynuował.
- Dobra, wieź jeszcze parę dla mamy i idziemy. Zarządził w końcu ojciec.
- Wyobraź sobie, że nic nie kupili! Weszli między regały z pustym koszykiem i wyszli… z pustym koszykiem! – relacjonował poirytowany kolega.
- Zainteresowała manie ta scenka – kontynuował. – Rozpocząłem więc dyskretną obserwację alejki z regałami pełnymi słodyczy. Ciekaw byłem, czy to było jawne nadużycie, jednostkowy przypadek, po prostu kradzież na rympał i tyle, czy też może jakaś specyfika tego miejsca.
- No i co się okazało? Przeciętnie, co drugi, co trzeci klient wkładał sobie do ust cukierka lub czekoladkę. Owszem, nie wszyscy, a ci co się skusili to na ogół brali tylko pojedyncze sztuki, ale jednak. Takich, którzy zajadaliby się tak, jak wcześniej wspomniani ojciec z synem, więcej nie zauważyłem. No, ale przecież moją „obserwację” prowadziłem krótko, może z pół godziny. W końcu nie jestem ochraniarzem tego sklepu!
- Pomyślałem sobie: Przecież przez tę galerię przewija się tysiące ludzi dziennie. Duża ich część odwiedza sklep spożywczy. Jeśli każdy skosztuje choć jedną czekoladkę, to robią się tego kilogramy, setki kilogramów. Rocznie to mogą być tony. Rozumiesz? Tony! – mówił poruszony znajomy.
Hym, z tymi tonami, to może on przesadził, ale prawda jest taka, że często nie zastanawiamy się, jaką sumarycznie skalę może wywołać wydawałoby się, że tylko pojedyncze zachowanie. Nie wnikamy w to, jaki efekt w swojej masie może dać niby jednostkowy drobiazg, w tym przypadku nieuprawnione zjedzenie w sklepie jednego cukierka.
Pomijam nawet opisywanych tutaj ojca z synem, bo to była raczej działalność kryminalna, zapewne w razie wpadki zakwalifikowana jako wykroczenie. Jednak wielu ludzi biorąc tak „na spróbę” coś w sklepie, coś co nie jest wyeksponowane właśnie w tym celu, raczej nie zastanawia się, że jest tylko elementem większej masy. Nikt raczej nie myśli, iż jego zachowanie, owszem najczęściej niewiele znaczące, to jednak w sumie podobnych zachowań innych ludzi może mieć swoje określone konsekwencje. Jeśli już nie prawne, jeśli nie moralne czy etyczne, to zapewne jednak ekonomiczne.
Przypomniało mi się to na kanwie medialnych doniesień o pewnym straszymy mężczyźnie, który przechodził sądową gehennę w związku ze skosztowaniem w sklepie jednego cukierka. Opina publiczna – ja też – była oburzona. „Jak można karać kogoś za zjedzenie jednego cukierka?!” – komentowano. „Przecież to tylko jeden cukierek!” – oburzano się. Nikt jednak nie brał pod uwagę, że takie pojedyncze sytuacje mnożą się przez dziesiątki, przez setki, przez tysiące ludzi oraz przez dziesiątki, setki dni w roku. A potem za to wszystko ktoś musi zapłać.
Cóż, jak to mówią, medal zawsze ma dwie strony. My jednak na ogół widzimy tylko jedną.
Adam Szejnfeld
Senator Rzeczypospolitej Polskiej