W państwie jest źle. Kryzys gospodarczy się pogłębia, choć bardziej świadczą o tym głosy przedsiębiorców niż liczby statystyk, ale i te nie są zadawalające. Jedne firmy zwalniają, inne upadają. W różnych sferach życia publicznego odrasta hydra korupcji – afera goni arfę – oraz gangsterskiej przedsiębiorczości – ostatnia strzelanina w Magdalence jest tylko ukazaniem czubka góry lodowej. Na świecie nie jest lepiej. Ropa drożeje, akcje firm spadają, widmo wojny, choć dalekiej geograficznie, to jednak niedalekiej psychologicznie, wisi w powietrzu…
W tych okolicznościach, jako jedna z najważniejszych reform naprawy kraju, objawia się nam naprawa finansów publicznych. W mojej ocenie jest to zmiana tak potrzebna jak te wprowadzane kiedyś przez Konarskiego, czy Staszica dla naprawy Rzeczpospolitej. I nie chodzi tu o przedmiot reformy, lecz o jej ogólnospołeczne i ogólnopaństwowe znaczenie.
Podobnie sprawę raczy widzieć, jak się wydaje, prof. Kołodko ale mimo, iż upłynęło kilka już tygodni od zapowiedzi, iż rząd zgłosi projekt sanacji polskich finansów, wciąż nie bardzo wiemy jaką treścią wypełnione zostanie trzynaście rozdziałów zapowiedzianej reformy. To co wiemy z doniesień, to możliwość zniesienia wszystkich lub większości ulg podatkowych i niby zmniejszenie podatków. Mówię niby, bo jak się weźmie pod uwagę, przynajmniej aktualny stan wiedzy na ten temat, to żadne zmniejszenie obciążeń podatkowych nam się nie rysuje. Powiedziałbym, że wręcz przeciwnie.
Ale zanim przejdę do mojej oceny, to przypomnijmy jakie są główne propozycje. Przewiduje się miedzy innymi: zmiany ilości i wysokości progów podatkowych, wprowadzenie nowego podatku od nieruchomości od 2006r., nie zmniejszanie, przynajmniej gwałtowne, wydatków publicznych, wykorzystanie części rezerw rewaluacyjnych NBP na fundusz budżetowy, opodatkowanie zysków z giełdy oraz zniesienie ulg i zwolnień podatkowych przy poszanowaniu praw nabytych. I cóż o tym można powiedzieć? Ano, przede wszystkim, że nie mamy tu niestety do czynienia z propozycjami jednak najważniejszymi, a więc takimi, które wyrzuciłby obecny system na śmietnik historii i zaproponowały zupełnie nowatorską i konieczną naprawę. Dla rozwoju bowiem potrzeba nam uproszczenia i zmniejszenia podatków, a dla czystości i przejrzystości finansów, potrzeba zmiany ich struktury oraz zasad wydatkowania pieniędzy. Tego jednak prof. Kołodko nie oferuje. Jak więc może się ta zmiana odbić na gospodarce, w tym na Małych i Średnich firmach? Oby nijak, bo obawiam się, że zamiast przynieść poprawę sytuacji, to jeszcze pogorszy stan polskiej drobnej przedsiębiorczości w przyszłości. To bowiem, co dla najbardziej aktywnej części społeczeństwa, a wiec i dla przedsiębiorców, jest najgroźniejsze, to chęć doprowadzenia do jakby podwójnego obciążenia podatkowego osób więcej zarabiających, a wiec m.in. tych, co tworzą nowe miejsca pracy. Stałoby się tak, gdyby została zrealizowana wstępna zapowiedź obniżenia podatków jedynie dla najmniej zarabiających, a zamrożenie progów oraz likwidację ulg oraz zwolnień dla pozostałych podatników. Musiałoby to spowodować radykalną i kolejną już podwyżkę podatków, przed którą podatnicy ratowaliby się jeszcze szerszą ucieczką w szarą strefę. Taki to tylko efekt można by uzyskać takimi pomysłami.
Ale cóż, nie znamy jeszcze ostatecznej wersji projektu Kołodki więc trzeba czekać. Na razie trwa jedynie umiarkowana cisza przed burzą. Groźna cisza.
Adam St. Szejnfeld
Poseł Platformy Obywatelskiej
Przewodniczący Komisji Gospodarki