W Polskiej gospodarce obserwujemy wzrost, który bardzo powoli, ale trwale wzmacnia poczucie bezpieczeństwa i optymizm obywateli, w tym przedsiębiorców i konsumentów. To bardzo dobry i obiecujący czynnik nie tylko rozwoju gospodarczego, ale też społecznego. Teraz więc dopiero namacalnie widać, jak pozytywnie na polską gospodarkę wpływały lata działań poprzednich rządów zmierzających do integracji Polski z Unią Europejską, i jak wspaniale tenże proces zaskutkował już po wejściu naszego kraju do Wspólnoty. Ogromny, chłonny rynek europejski z jednej strony i wzmocnienie wiarygodności Polski oraz naszych przedsiębiorstw na rynkach międzynarodowych z drugiej strony, dały efekt w postaci zdecydowanego wzrostu eksportu. Produkcja przedsiębiorstw oraz świadczonych usług, wzrost inwestycji zagranicznych i dotychczas zainwestowane kapitały, dają wreszcie swoje owoce. Jest to stan, który nastał po długich latach polityki trudnej transformacji polskiej gospodarki, prywatyzacji firm i restrykcyjnej restrukturyzacji prywatnych przedsiębiorstw, wymuszonej wcześniejszą dekoniunkturą. Istotną rolę odegrała również niezależna polityka Narodowego Banku Polskiego i Rady Polityki Pieniężnej. Na to wszystko nakłada się obecnie równie dobra passa w rolnictwie i w przetwórstwie rolno spożywczym (przynajmniej do czasu wyjątkowej w tym roku suszy, po której nadszedł czas powodzi), dla którego wejście do Unii Europejskiej i otwarcie rynków stało się zbawienne.
Tak, polska gospodarka dobrze sobie radzi, zwłaszcza, że jest wspomagana odczuwalnymi zastrzykami finansowego wsparcia Unii Europejskiej. Zwiększają się nakłady na rozwój nie tylko w przedsiębiorstwach, ale też na inwestycje infrastrukturalne, a szale optymizmu przeważa ostatecznie, nieoczekiwany a przecież tak konieczny, boom zapotrzebowania na wiedzę. Czterokrotny bowiem wzrost studentów wróży nam w przyszłości społeczeństwo charakteryzujące się zdecydowanie wyższym wykształceniem oraz wyższym poziomem świadomości społecznej i ekonomicznej. To jest natomiast podstawa przeprowadzania w kraju kolejnych pozytywnych zmian i utrwalania tego, co już jest dobre.
Ale, czy w takim razie możemy już żyć spokojnie i nie przejmować się nie tylko teraźniejszością, ale i przyszłością? Niestety, nie. Wzrost, o którym mowa i jego trwałość mogą być też demoralizujące. Rozwój gospodarczy zawsze bowiem wywołuje nadmiar oczekiwań pośród jego potencjalnych beneficjentów. Pracobiorcy chcą większych wynagrodzeń i przywilejów od pracodawców, konsumenci oczekują obniżek cen, a politycy (najczęściej ci, którzy do wzrostu się nie przyczynili) są skorzy do łatwego rozdawnictwa efektów nie swojej pracy. Wszak wzrost jest czasem zakupów, nie tylko tych w handlu, ale w polityce.
Za nami czas wyborów parlamentarnych, który pierwszy raz od 15 lat spolaryzował polską scenę polityczną na dwie wielkie partie i kilka małych satelit. Przed nami natomiast, określane, jako rozstrzygające o partyjnej przyszłości i układzie władzy, wybory samorządowe. Jedne grupy, w tym, związki zawodowe, oczekują spełnienia obietnic z minionej kampanii wyborczej, inne czekają na złożenie nowych ofert. Te również kiedyś będzie trzeba realizować. Na to wszystko nakłada się sprawowanie w Polsce władzy przez siły populistyczne, etatystyczne i nienastawione pro rynkowo. Siły, dla których własność państwowa, „ręczne sterowanie” i polityka pro socjalna są ważniejsze od wzmacniania podstaw rozwoju. To wszystko jest zagrożeniem, którego nie można lekceważyć. Nadzieja w zdrowym rozsądku, zmianie układu politycznego, a przede wszystkim w tym, że „włoski syndrom” w Polsce nadal się utrzyma. Że sytuacja rozwoju ekonomiczno-gospodarczego będzie odporna na sytuację zapaści i konfliktów w polityce. I tego sobie życzmy.
Adam Szejnfeld