W uchodzącej za socjalny wzorzec Szwecji rząd rozpoczął debatę publiczną nad podwyższeniem wieku emerytalnego do… 75 lat. Obecnie na pełną emeryturę Szwedzi muszą pracować do 67 roku życia, ale rząd stawia sprawę jasno – jeśli pracujący obywatele chcą marzyć o dostatnim życiu na starość, muszą pracować dłużej. Według szacunków, co drugi z nowonarodzonych Szwedów dożyje stu lat i jeśli rząd nie podejmie kolejnych działań zmierzających do podwyższenia wieku emerytalnego, nie będzie miał kto pracować na przyszłych emerytów. Tak, na całe szczęście, jest również i w Polsce. Średnia życia bowiem u nas systematycznie wzrasta. To oczywiście pozytywny proces, świadczący o tym, że w naszym kraju żyje się coraz lepiej, ale wymaga od władzy i społeczeństwa przyjęcia rozwiązań będących konsekwencją rozwoju cywilizacyjnego.
W ciągu ostatniego półwiecza przeciętna długość życia w Polsce zwiększyła się niemalże o 10 lat. Na szczęście nic nie wskazuje, że ten trend się zmieni, wręcz przeciwnie – jak twierdzą demografowie, w 2060 roku kobiety średnio będą żyły 89,8 lat a mężczyźni 86,1 lat. Na to wszystko nakłada się ciągły spadek urodzeń, co spowoduje spadek ilości rąk do pracy o 4,9 mln osób już w roku 2040. Te trendy spowodują również to, że w społeczeństwie na jednego emeryta w roku 2060 będzie przypadało statystycznie tylko 1,3 osoby pracującej wobec stanu dzisiejszego, kiedy na jednego emeryta pracuje aż 3,9 osób. Jeśli taki proces trwałby dłużej bez żadnych zmian w prawie, to by utrzymać choćby minimalne świadczenia emerytalne należałoby podnieść składkę emerytalną z 19,5% do ok. 30% oraz podnieść VAT do ok. 30%. Być może konieczne byłoby też i inne działania ratunkowe, np. podniesienie podatków dochodowych. Nie ulega natomiast wątpliwości, ze to z kolei wywołałoby kryzys gospodarczy, spadek rozwoju i wzrost bezrobocia. Taki scenariusz byłby więc samobójczy.
Od kilkunastu lat ekonomiści, demografowie i socjolodzy apelują o podniesienie wieku przechodzenia na emerytury, ale przez ten czas niemalże wszystkie kolejne rządy bądź jedynie udawały, że nad zmianami pracują, albo zwyczajnie unikały podjęcia jakichkolwiek kroków. Przeważał zawsze doraźny interes polityczny. Znaczącym wyjątkiem były działania podjęte przez rząd Jerzego Buzka w 1999 r. Niestety, żadne późniejszy rząd nie kontynuował reformy, mimo, ze jej kolejne etapy były zaplanowane. Wszystko spadło wiec na obecną ekipę. Ale i teraz mamy do czynienia z „ciekawą”, bo karygodną sytuacją, mianowicie rząd Donalda Tuska wcześniej krytykowany za zbyt nieśmiałe reformy teraz spotyka krytyka za reformy zdaniem niektórych nazbyt radykalne! Co za przewrotność, trzeba przyznać.
Czy zaproponowane zmiany są faktycznie tak daleko idące? Według mnie o planowanych reformach można powiedzieć wszystko, ale na pewno nie, że są radykalne. Na tle Europy wykazujemy się znaczną powściągliwością, bo pełne wejście nowej ustawy w życie odłożono aż do 2040 r., a więc jej realizacja potrwa prawie 30 lat! Tymczasem na przykład dużo zamożniejsze od Polski Włochy podwyższają wiek emerytalny od razu. A trzeba w tym kontekście przypomnieć, że Polska wciąż należy do krajów, w których najwcześniej przechodzi się na emeryturę. Pozostajemy jednym z ostatnich krajów w UE, który nie podniósł wieku emerytalnego przynajmniej do 65 lat dla kobiet i mężczyzn. Obecnie tylko bowiem dwa kraje nie wydłużyły jeszcze wieku (Polska i Łotwa) i tylko cztery nie zrównały wieku kobiet i mężczyzn (Polska, Rumunia, Bułgaria i Słowenia).
Światowy kryzys, sytuacja Grecji, czy Węgier, pokazują, że nie można w nieskończoność finansować deficytu pożyczkami na rynku finansowym. Nie dlatego jednak rząd dąży do wprowadzenia reformy. Wobec przewidywanych zmian demograficznych, faktu wydłużania się długości życia w Polsce i spadku wskaźnika przyrostu naturalnego, działania zabezpieczające dostatni byt przyszłych emerytów są niezbędne. Na dodatek, większą część życia spędzamy ucząc się i na emeryturze, niż pracując. Mocno ogranicza to wpływy budżetowe i zagraża płynności finansowej kraju w przypadku jakichkolwiek zawirowań gospodarczych.
Długofalowym celem reformy jest to, aby polski emeryt za kilkadziesiąt lat nie miał kompleksów przy emerycie z Niemiec, czy państw skandynawskich. Będzie to niemożliwe, jeśli dziś nie podążymy z reformą systemu emerytalnego za resztą Europy. Wzrosnąć powinny zwłaszcza emerytury kobiet, które po wejściu w życie reformy emerytalnej będą pracować dłużej, a więc okres opłacania przez nie składek będzie także wydłużony.
Emerytura powinna być czasem odpoczynku w dostatku, wypracowanym przez lata aktywności zawodowej. Tymczasem wobec prognoz demograficznych na najbliższe 20-30 lat wybór, przed jakim staje Polska i cała Europa jest nieubłagany – albo wydłużenie wieku aktywności na rynku pracy albo emerytura w nędzy, na garnuszku młodszych członków rodziny. Polski emeryt zasługuje na życie równie dostatnie jak emeryt ze Szwecji, Niemczech czy Hiszpanii i dlatego rząd konsekwentnie dąży do wprowadzenia zapowiadanych reform. Szkoda tylko, że pozostałe parte najważniejszą reformę dla Polski i Polaków traktują jak grę polityczną a nie jak propaństwowe wyzwanie.
Adam Szejnfeld
Poseł na Sejm RP