Promocja polskiej marki ma, wbrew temu, co można by przypuszczać, dwa aspekty: zewnętrzny i wewnętrzny. Po pierwsze, chodzi o to, by Polska, jako kraj, by polskie firmy, marki i w końcu polskie produkty były rozpoznawalne na świecie, a przynajmniej w określonych krajach, a poprzez to cenione i kupowane. Po drugie, chodzi także i o to, by polskie produkty były kupowane w Polsce z większą chęcią, niż produkty zagraniczne. Niestety, ten cel nie został w pełni osiągnięty w przeszłości, między innymi, z tego powodu, że Rząd nie dopracował się strategii promocyjnej, więc nie mógł jej zrealizować. Wielokrotnie stawiałem ten problem przede wszystkim na posiedzeniach Komisji Gospodarki, ale także na Komisji Spraw Zagranicznych Sejmu. I co? I nic! Kończy się owijaniem w bawełnę przedstawicieli Rządu oraz dezyderatami Komisji.
Niestety, czas na „wolną amerykankę” w „promocji swojego” już minął i teraz nie będzie można swobodnie promować towarów i usług tylko ze względu na kraj pochodzenia (co oczywiście nie przeszkadza w promowaniu ze względu na jakość lub cenę, a mam nadzieję, że wrzeszczcie to będą także polskie atuty w konkurencji z Zachodem). Czy ta sytuacja jest dla nas niekorzystna? Nie traktowałbym tego w ten sposób. Trzeba pamiętać bowiem, iż taki zakaz jest także bronią przeciw każdemu, kto chciałby nieuczciwie konkurować na Wspólnym Rynku. Nie będzie więc można mówić na przykład, iż produkt, dajmy na to niemiecki, jest lepszy od polskiego, tylko dlatego, że został wytworzony w Republice Federalnej. Nie wiem nawet, czy taki zakaz „krajowej propagandy” nie jest obecnie dla nas bardziej opłacalny, niż kiedykolwiek. Natomiast pamiętać należy, że możemy nadal promować nasz kraj i poprzez to wytwarzać korzystne skojarzenie – „silny, dobrze zorganizowany kraj europejski, musi mieć dobre produkty”. Bo to, że nasze usługi i towary będą polskie, a więc europejskie, też będzie je nobilitowało na światowych rynkach. Z tego zrezygnować nie można i nie wolno!
Adam Szejnfeld
Poseł Platformy Obywatelskiej