Dom rodzinny. Ktoś, kiedyś zaczął go budować. Wyznaczył kawał ziemi i powiedział: to moje, to nasze! Potem zalał fundamenty, postawił ściany, położył dach… Urodziło się dziecko, i następne, i kolejne. Wspólna praca dała szansę na wychowanie latorośli. Gdy rodzice odeszli, młodzi przejęli dom. Ulepszyli go, rozbudowali. Otworzyli warsztat. Można było więc zarabiać także i „na swoim”. Wnukowie założycieli nie wywędrowali w świat. Też zamieszkali w tym domu. Wyremontowali go, dobudowali piętro. Mieli dzieci, założyli więc dla nich ogród, by miały gdzie bawić się z psami. Obok postawili nową firmę. Kiedyś w warsztacie pracował tylko ojciec i szwagier, teraz zatrudniają już dziesięć osób. Chcą więcej. Następne dzieci kolejnego pokolenia objęły dom. Za ogrodem założyli sad i przejęły firmę. Profil zakładu im się nie podobał, ale przedsiębiorstwa nie zlikwidowali. Wszak to dorobek pokoleń, spuścizna rodziny. Będą z niego korzystały jeszcze ich dzieci i dzieci ich dzieci…
Tak tworzy się historię domu, historię rodziny, tak kumuluje się majątek, ten psychologiczny, rodzinny, ale i ten materialny. Jedni przejmują po drugich i kontynuują ich dzieło. Tak rodzi się podstawa dobrobytu i bezpieczeństwa, ale nie tylko rodziny, również i kraju. Budowa państwa przypomina bowiem budowę domu rodzinnego. Wznosi się kolejne pietra na tym, co otrzymało się od poprzedników. Modernizuje, zmienia i poprawia, rozbudowuje, ulepsza, ale nigdy nie niszczy. Nie pali się wszystkiego tylko dlatego, że kolor jakiegoś pokoju nie spodobał się następcom.
Zazdrościmy często naszym zachodnim sąsiadom. Pracują krótko, zarabiają dużo, są zamożni, a swoją starość nie spędzają obserwując zza okna ulicę. Jeżdżą po świecie i korzystają z uroków jesieni życia. Nasza zazdrość łatwo zmienia się nawet w zawiść, kiedy odwiedzamy kraje, o których mówi się, że są w kryzysie. Na przykład Hiszpanię, czy Grecję. Wiemy, że mają tam tragiczną sytuację, lecz nie widzimy tego na ulicach ich miast. Domy piękne stoją, drogi przepełniają rzeki nowoczesnych samochodów, a modnie ubrani ludzie siedzą uśmiechnięci w kafejkach i restauracjach. Dlaczego? Jak to możliwe?
Tam następcy nie burzą wszystkiego po swoich poprzednikach. Tam kumulacja jest najważniejszym zadaniem, tak głowy domu, jak i głowy państwa. Spalić budowany prze wieki dom można w jedną chwilę, ale jego odbudowa zajmuje lata. Wiedzą to. Odłożony majątek roztrwonić można z dnia na dzień, ale jego odzyskanie może zająć nawet dekady. Dlatego “kontynuacja plus”, to podstawowa ich zasada – w domu i w państwie. Następcy przejmują więc to, co wytworzyli poprzednicy. Dodają do tego swoją wartość, dzięki czemu możliwa jest ciągła kumulacja dobrobytu. Starcza na dobre życie nawet w dobie kryzysu. Tak tworzy się kapitał rodzinny, ale tak tworzy się też kapitał społeczny, finansowy, gospodarczy, kulturalny kraju. Tak rozwija się państwo.
W Polsce natomiast rządzi nami ciągle chęć burzenia. Wiecznego niszczenia wszystkiego, co zbudowali poprzednicy. Jednonarodowe państwo zachowuje się jak plemienny naród. Gdy wygrywa jedna sekta, to niszczy dorobek drugiej, kiedy zwycięża ta druga, to unicestwia wkład poprzedników. I tak w kółko. Jakby ci spod innego loga byli wrogami, najeźdźcami przybyłymi z daleka tylko po to tylko, by złupić nasze ziemie i zrujnować nasze obejścia. Trzeba więc z nimi najpierw stoczyć krwawy bój na śmierć i życie, wygrać wojnę, a potem zetrzeć z powierzchni ziemi wszelkie po nich ślady. To nic, że przy okazji niszczy się fundament własnego państwa. Nie szkodzi. Zbuduje się go od nowa.
I racja. Pewnie, że można ciągle budować wszystko od nowa. Tylko, po co? Po co trwonić kapitał, który powiększony o własny dorobek, mógłby służyć do dalszego budowania państwa i dobrobytu jego narodu? Czy zawiść i zapalczywość, czy niechęć i nienawiść muszą ciągle rządzić naszymi uczuciami i kierować naszymi czynami? Czy samodestrukcja jest nieodwracalnym przekleństwem Polski?…
Adam Szejnfeld
Poseł do Parlamentu Europejskiego