Premier Kazimierz Marcinkiewicz przedstawił expose swoje rządu i otrzymał wotum zaufania od Sejmu. Co prawda nie od całej Wysokiej Izby, bo jedynie od Samoobrony, Ligi Polskich Rodzin i Polskiego Stronnictwa Ludowego, ale to wystarczyło, by mniejszościowy rząd mógł rozpocząć konstytucyjna pracę. Jego byt w najbliższym roku raczej nie jest zagrożony, ale działania będą niełatwe. Każde istotne ustawy będą musiały każdorazowo uzyskiwać drogo opłacane poparcie niepisanych koalicjantów. Samoobrona, LPR i PSL nie dały bowiem swoich głosów za darmo i raz na zawsze. Rachunki będą wystawiane niemalże każdego tygodnia trwania tego rządu, aż…. do jego odejścia!
Mnie w wystąpieniu premiera zainteresowały głównie sprawy dotyczące ekonomii i gospodarki. Mimo podkreślania, iż gospodarka jest fundamentem państwa, to na 31 stron expose znalazła się ona dopiero na 18 stronie i zajmuje tam tylko 2,5 kartki. Podobnie, jeśli chodzi o sprawy finansów – dwie kartki dopiero na 20 stronie. W części dotyczącej ekonomii rząd nie poruszył na przykład niebagatelnego tematu dotyczącego polityki wobec pieniądza, a przede wszystkim sprawy związanej z wejściem Polski do Strefy Euro. Ze względu na to, że jest to sprawa niebywale ważna, a zarazem mało zrozumiała dla niewtajemniczonych, pozwalam sobie skreślić kilka słów na ten temat.
Większość ekonomistów jest zdania, iż wprowadzenie w Polsce Euro wywołałoby bardzo pozytywne skutki – obniżenie stóp procentowych, zmniejszenie ryzyka kursowego, zwiększenie stabilności kursu walut, większy napływ kapitału zagranicznego do naszego kraju. Wszystkie te czynniki wpłynęłyby w oczywisty sposób na zwiększenie wzrostu gospodarczego oraz na dynamikę wzrostu inwestycji i tworzenia nowych miejsc pracy. Cóż, pewnie niewiele więcej moglibyśmy sobie życzyć po jednej, choć oczywiście skomplikowanej, decyzji. Jej jednak nie będzie. Rząd nie zamierza bowiem wprowadzać naszego kraju do Strefy Euro.
Postanowiłem zapytać więc premiera, jakie są powody takiej decyzji? Dlaczego naszemu krajowi wspólna waluta miałby zagrażać w przeciwieństwie do wszystkich pozostałych krajów Europy Środkowowschodniej, które nie tylko nie widzą takich zagrożeń, ale wręcz przeciwnie, we wspólnej walucie upatrują szansę na rozwój. Nie tylko nie negują wejścia do Strefy Euro, ale nawet wyznaczają już terminy przystąpienia do wspólnej waluty. W odpowiedzi premier potwierdził mi, iż rząd nie będzie zmierzał do wprowadzenia Polski do Strefy Euro argumentując, że wiąże się to z ograniczeniem suwerenności kraju oraz rezygnacją z prowadzenia niezależnej polityki pieniężnej. Przykro mi, ale trudno się zgodzić z taką argumentacją. Wspólny Rynek (domena i fundament Unii Europejskiej), globalizująca się gospodarka w skali świata oraz mała, w tej skali, polska gospodarka nie dają bowiem szansy na prowadzenie niezależnej polityki finansowej. Natomiast ograniczenie suwerenności kraju jest tezą niemającą żadnego pokrycia w rzeczywistości. Takie twierdzenia mogą mieć wymiar jedynie polityczny i ideologiczny, natomiast na pewno nie ekonomiczny. W jaki sposób złotówka, w dzisiejszym świecie, miałby stanowić o naszej suwerenności, bądź nie?! Jeśli nawet jednak tak mogłoby być, to dlaczego takich zagrożeń dla siebie nie widzą Słowacy, Czesi, Węgrzy, Łotysze, Estończycy, czy przedstawiciele innych krajów, które przystąpiły do Unii Europejskiej? A czy ich suwerenność i narodowy interes mają inne znaczenie dla własnych obywateli? Dlaczego im wspólna waluta może się opłacać i nie niesie za sobą narodowych zagrożeń, a nam odwrotnie. Czym Polska różni się od pozostałych dziewięciu krajów, które razem z nami weszły w ubiegłym roku do Unii Europejskiej?! Ta „eurorezygnacja” jest znamiennym sygnałem, co jeszcze nas może czekać w zakresie przyszłej polityki zagranicznej nowo wybranej władzy.
Adam szejnfeld
Poseł Platformy Obywatelskiej