Trzykrotny mistrz świata wszechwag, złoty medalista Igrzysk Olimpijskich w Rzymie i ikona światowego boksu Muhammad Ali skarżył się niegdyś dziennikarzowi, że spokojnie nie może wieczorem przejść się po ulicy, bo wciąż jest zaczepiany przez mężczyzn, którzy chcą się z nim zmierzyć. „Jak to, ktoś chce bić się z panem na ulicy?” – pytał zszokowany dziennikarz. „To proste” – odpowiadał mistrz – „Im ktoś ma mniej do stracenia, im mniej w życiu osiągnął, tym chętniej się ze mną zmierzy. Jeśli go natychmiast znokautuję to znajdzie się on w gazetach w artykule o tym, jak Muhammad Ali pobił przechodnia. A jeśli jakimś cudem on mnie pokona, tym bardziej znajdzie się w gazetach”.
Ta historia jest aktualna do dzisiaj. Z liderem opłaca się zmierzyć, zwłaszcza, jeżeli ma się niewiele do stracenia. Zyska się przynajmniej uwagę mediów i otoczenia. Z tej nauki czerpie Jarosław Gowin, który postanowił wystąpić przeciw Donaldowi Tuskowi. Po tym, jak okazało się, że grono jego zwolenników liczy zaledwie kilka szabel, nie ma już nic do stracenia. Wie, że gra o swoje być albo nie być. Uwaga mediów i opinii publicznej, którą niespodziewanie zyskał po kilku głosowaniach, w których sprzeciwił się swojej partii, dała mu złudne poczucie siły. Nie panuje już nad emocjami, sięga do populistycznych tyrad, bo jak ryba wody potrzebuje wizyt w telewizji, rozgłośniach radiowych i redakcjach gazet. Jego program to zaledwie kilkanaście stron, jednak Jarosław Gowin, nie stroniąc od populizmu, przekonuje, że ma receptę na każdą niemal bolączkę.
Zapewne jednak Gowin nie działa niczym pijany przechodzień atakujący mistrza wagi ciężkiej. W odróżnieniu od niego ma jakiś plan, pomysł na to, co będzie po tym, jak znajdzie się już na trotuarze z rozbitą szczęką. Będą zapewne występy medialne, ubolewanie nad nierówną walką, deklaracje o potrzebie zmian na skostniałej scenie politycznej… Zacznie się rozpaczliwa walka o pozostanie w centrum uwagi, o niewpadnięcie w polityczny niebyt. Najpierw więc rozegra się pewnie niby walka o pozostanie w PO, wszak u nas lepiej być wyrzuconym, niż samemu odchodzić. Gra udręczonego męczennika bowiem w Polsce zawsze się opłacała. Jeśli jednak ten scenariusz nie wypali, to pewnie padnie deklaracja o tworzeniu nowej formacji. To zresztą nie zaskoczyłoby nikogo – wydaje się, iż Gowin już od dawna jest poza swoją partią i szuka tylko dla siebie i swoich popleczników nowego miejsca na scenie politycznej.
Platforma Obywatelska jest partią dyskusji i konfrontacji różnych pomysłów. Tak było zawsze, to stanowiło o naszej sile i dawało nam możliwość szybkiej odpowiedzi na wyzwania zmieniającego się otoczenia. Czym innym jest jednak debata wewnątrz partii, a czym innym krytyka jej dorobku i wypowiedzenie posłuszeństwa osiągniętym kompromisom. Smutne, gdy aspirujący do roli lidera partii, nie potrafi zrozumieć, jak działają jej mechanizmy, jeszcze gorzej, jeśli działa celowo.
Zastanawiające jest, jak pragnienie władzy może uczynić z nieprzygotowanego człowieka jednostkę odporną na argumenty. Ktoś, kto zabiega o opinię męża stanu, a zarazem deklaruje lojalność wobec swojej partii, nie powinien publicznie atakować niedawnych kolegów czy wreszcie rządu, który jednak sam współtworzył. Trudno też zrozumieć jak ktoś, kto aspirował do roli ostoi rozsądku, może nagle zacząć sypać z rękawa populistycznymi pomysłami. Chyba, że jest przekonany, iż nigdy nie będzie musiał się z tej czczej gadaniny rozliczyć. I jedynie tylko w tym Gowin ma chyba rację.
Spory, jakie w ostatnich tygodniach wybuchły wokół wyborów przewodniczącego Platformy Obywatelskiej spowodowały spadek notowań PO. To zrozumiałe – wyborcy cenią jasny przekaz, nie rozumieją, kiedy jedna partia mówi dwoma głosami w sprawach takich jak chociażby in vitro, legalizacja związków partnerskich czy wreszcie konieczność nowelizacji budżetu. Jednak w tym szaleństwie jest metoda. Jarosław Gowin bowiem planuje już nową, własną inicjatywę polityczną. Szkoda tylko, że chce ją wznieść na zgliszczach swojej obecnej formacji, najpierw ciągnąc ją za sobą w dół, potem pozwalając rozszarpywać politycznym przeciwnikom.
Mimo, iż Jarosław Gowin, niczym przechodzień zaczepiający na ulicy mistrza boksu, mocno przeszacował swoje możliwości, to jednak zaszkodzi nie tyle Tuskowi co Platformie. Dzisiaj więc nie jest już ważne, czy to tylko skutek uboczny jego zaczepki, czy też cel misternego planu. Szczękę bowiem będzie miał rozbitą, ale z tej walki wszyscy wyjdziemy nieźle poobijani. Gdy się bowiem faceci okładają pięściami, to krew z nosa często się leje; to norma. Ważniejsze jest bowiem to, co będzie potem?…
Adam Szejnfeld
Poseł na Sejm RP
Niestety Panie Pośle ma Pan rację,tyle tylko,że Gowin pokazuje twarz,a zdrowi na rozumie wiedzą,że ta twarz jest bez wyrazu.Więcej szkody Platformie i społeczenstwu wyrządzaja jednak ci ,których twarzy nie widać ale ich działania sa jeszcze bardziej szkodliwe niż gowinowskie.