Tak śpiewał kiedyś Grechuta. To piwo można teraz w Szamocinie wypić za 2,5 czy 3,5 zł. W Pile już za nie trzeba zapłacić 4 – 5 zł, ale w Warszawie norma to 7 do 8 zł, lecz i za 15 – 18 zł można również wychylić szklaneczkę chmielowego trunku.
Jeżdżę po całej Polsce, niekiedy w jednym tygodniu potrafię być nad morzem i w górach, na wschodzie i na zachodzie. I co widzę? Różne ceny! Na mięso i na chleb, na mleko i na sery, na mąkę i na cukier. Różne ceny także na te same usługi. Kilka dni temu na przykład zmieniłem zimowe opony na letnie w Chodzieży. Zapłaciłem 36 zł, tydzień wcześniej w Warszawie zażądano ode mnie 160 zł za tę samą usługę. Strzyżenie męskie natomiast w stolicy kosztuje jednorazowo od 50 do 60 zł. Ile w Pile, Chodzieży, czy w Trzcince – wszyscy wiemy.
Pewnego dnia byłem w Rzeszowie. Zaprowadzono mnie do najlepszego lokalu, który mieścił się w odnowionym dworku. W stylowych wnętrzach kelnerzy ubrani w uniformy z epoki podawali potrawy godne królewskiego stołu. Z ciekawości i zaniepokojenia sprawdziłem kartę dań. Oczom nie chciałem uwierzyć. Sądziłem, ze ceny, choć to wszakże wschód, w zachodnich euro podano, gdyż najdroższe i najwspanialsze danie nie kosztowało więcej niż 20 zł. W Poznaniu byłoby to ok. 40 zł a w Warszawie ok. 80 zł….
Dlaczego tak uczepiłem się tych cen. Mówię o piwie, o oponach, o fryzjerze, czy o sznyclu po wiedeńsku? Ano dlatego, że ostatnio dyskusja publiczna jest przepełniona rozważaniami co podrożeje, a co stanieje, jak my „im” (tym z Zachodu) pokażemy, a jak to „oni” (ci z Zachodu) nas tu oszukają i wykorzystają.
A ja sądzę, że powinniśmy uważać bardziej, by nie oszukiwać się nawzajem wykorzystując pretekst integracji. Są i owszem bowiem towary, na które wpływ cen urzędowych będzie determinował wzrost naszych wydatków, ale w większości przypadków tak nie jest i nie będzie. Dlaczego? Ponieważ ceny w gospodarce wolnorynkowej kształtuje nie prawo albo rząd, lecz popyt i podaż. Inaczej mówiąc, kupujący ze sprzedającymi w procesie, który nazywa się rynkiem. Dlatego właśnie nikt w Ustrzykach Dolnych nie przejmuje się tym, że golonka w Warszawie kosztuje 40% więcej i z tych samych powodów fryzjer w Łobżenicy nie bierze za trwałą 200% drożej od swoich klientek. Wystawić bowiem wysoką cenę jest łatwo, gorzej natomiast znaleźć na taki towar, czy usługę nabywcę! A tak na marginesie trzeba zaznaczyć, iż paradoksalnie pierwsi o tym, że jesteśmy już w Unii przekonają się ci, którzy byli temu najbardziej przeciwni – rolnicy, bo dostaną dopłaty. I dobrze!
Adam Szejnfeld
Poseł Platformy Obywatelskiej