Najczęściej zadawanym ostatnio pytaniem jest: „Ile państwa powinno być w gospodarce?” Powtarzane jest ono w mediach, zadawane podczas panelowych dyskusji i omawiane w konferencyjnych wystąpieniach. Najczęściej udzielaną natomiast odpowiedzią jest: „Im mniej, tym lepiej!” I co? I nic! Dyskusje bowiem z reguły prowadzone są między fachowcami, specjalistami, a nie politykami. A jeśli nawet jednak przy ich udziale, to nie w kategorii podejmowania zasadniczych i ostatecznych rozstrzygnięć. Pomówić sobie więc można… Gorzej, gdy przychodzi do podejmowania ważnych decyzji. Wtedy to okazuje się, że na przeszkodzie wolności zawsze stoi enigmatyczne „bezpieczeństwo państwa”, a jak już nie bezpieczeństwo państwa, to jakieś inne. W każdym razie „bezpieczeństwo” nie pozwala realizować idei wolności. Wszystko kończy się więc zasadą odwrotną, niż podnoszona przez fachowców: im więcej państwa w gospodarce, tym lepiej! A dla kogo lepiej? No, oczywiście, że nie dla gospodarki i nie dla państwa. Lepiej jest dla polityków i ich partii. Wymyśla się więc strategiczne sektory i podsektory, strategiczne branże, ba nawet pojedyncze firmy, w których ma zostać co najmniej „51% państwa”. Tak naprawdę jednak chodzi o to, by pozostał w tym, czy w innym zarządzie albo w radzie nadzorczej po prostu szwagier, czy kumpel ze studiów. Wierny i oddany.
Jak w takich kategoriach lokują się więc nam inwestycje? No cóż, to przecież również sfera gospodarki, a więc i w tym przypadku mamy do czynienia z dylematem: ile państwa w… inwestycjach?! Ale z tym jest już większy problem. Chciałoby się bowiem nie inwestować, a mieć! Jak to osiągnąć? Ano też prosto. Nie łożyć pieniędzy, nie motywować i nie stymulować, nie promować, a… wymagać. Wymagać, by inwestycje powstawały w Polsce, a nie na przykład na Słowacji, w Czechach, czy też w Bułgarii. W Polsce, a nie w Rumuni, czy na Ukrainie. Na krótką metę może to się nawet i udawać, ale nie w dłuższej perspektywie czasu. Dla tych, dla których wzrost poziomu inwestycji jest natomiast ważny, do dyspozycji pozostaje głównie sfera legislacyjna, ale i tu doświadczenia nie są najlepsze. Rząd bowiem już od lat nie potrafi stworzyć prawa budowlanego, czy też przepisów o planowaniu przestrzennym takich, by nie blokowały, ale ułatwiały inwestowanie. Nie udaje się też pogodzić sprzecznych interesów w łonie rządu, by stworzyć ustawę o państwowej agencji, która przyciągałaby kapitał z zagranicy i wspierała ekspansję gospodarczą polskiego biznesu na inne rynki. Sejm natomiast odrzuca ustawy o finansowym wspieraniu inwestycji z jednej strony, a polityczni ekstremiści straszą pięćdziesięcioprocentowym podatkiem z drugiej strony. W takiej sytuacji przedsiębiorcy, z bezpieczeństwa, trzymają więc swoje pieniądze na kontach i czekają, co się złego jeszcze w Polsce może wydarzyć. Jedynym „Światełkiem w tunelu” jest ostatnio ustawa o partnerstwie publiczno-prywatnym, która dałaby szansę na realizację zadań publicznych nie przez urzędników, lecz przez przedsiębiorców, ale z jej chwaleniem poczekać winno się do wejścia jej w życie. W kontekście powyższych uwag należałoby więc stwierdzić, iż w Polsce jest dobrze, ale nie beznadziejnie i usilnie pracować, by tę złą rzeczywistość zmienić. Może się to uda już niebawem… po wyborach.
Adam Szejnfeld
poseł Platformy Obywatelskiej
http://szejnfeld.sejm.pl