Za kilka dni Święta Bożego Narodzenia. Rocznica wprowadzenia stanu wojennego przypomniała mi święta sprzed trzydziestu lat. Więzienną wigilię we Wronkach.
Była zima. Padał śnieg. Czuło się jakieś napięcie, jakieś oczekiwanie. Nie na święta. Na coś niewiadomego, na coś niepewnego, na coś niedobrego… Przypomina mi się walenie do drzwi. Jest 12 grudnia 1981 roku. Szczeka pies. Jeży sierść, pokazuje zęby, warczy i wyje. Czterech milicjantów zabiera mnie z domu. Słyszę płacz dzieci.
Jedziemy samochodem. Za zaszronionymi oknami milicyjnej suki widzę na ulicach mundurowych z karabinami. I koksowniki. Trafiam do celi. Potem jest przesłuchanie. Esbek każe mi podpisać ”lojalkę”. Na moją odmowę ryczy: ”Podpisuj ku…wa, pier….lenie się skończyło!” Nie pomogło. Nie podpisałem. Znów trafiam do celi.
Następnego dnia założyli mi kajdanki i jak bandytę, skutego, przewieźli do Wronek. Potem była wielka brama, która zamknęła się za mną z takim hukiem i z taką stanowczością, jakby oznaczało to niepodważalny koniec świata. Mojego świata. Wolnego świata.
Klawisz w stalowym mundurze odebrał mi wszystko. Pasek i sznurowadła też. Nadal nic nie wiedziałem. Nadal nikt nic nie mówił. Czuło się w powietrzu jakąś wojnę, ale żeby wypowiedzianą narodowi przez jego władzę?!… To nie mogła być prawda. Była.
Klik-klak, klik-klak. Metaliczny dźwięk otwieranych i zamykanych zamków krat. Jedne, drugie, trzecie, i następne i następne… Klik-klak, klik-klak, klik-klak….
- Iść pod ścianą!
- Zatrzymać się!
- Stać!
- Twarzą do ściany!
- Nie odzywać się!
Klik-klak. Otworzyły się drzwi do pierwszej w moim życiu więziennej celi.
Poczułem, jakby sto metalowych granic oddzieliło mnie od wolności. Jakby setki obrotów klucza zamknęły za mną znany dotąd świat.
Nowo narodzenie. Więzienne narodzenie nowego świata, nowego więziennego życia. Wszędzie mury. Wszędzie ściany. I kraty, i siatki, i druty kolczaste, i… ”pas śmierci” i… klik-klak, klik-klak…
Klika dni temu odwiedziłem więzienie we Wronkach z okazji trzydziestolecia wprowadzenia stanu wojennego. Klik-klak, usłyszałem.
Minęło trzydzieści lat a ja usłyszałem znów klik-klak. Klik-klak, to samo szczeknięcie zamka dzisiaj, co trzydzieści lat temu. Pierwsze kraty, następne, potem kolejne i jeszcze jedne. Za kratami brama, za bramą drzwi, za drzwiami cela……
Poznałem budynek, poznałem piętro z rozpostartą siatką, poznałem prycze. Gdy wszedłem do celi pamięć przyniosła woń cuchnących pomyj w aluminiowych michach. Podawano je każdego dnia. Takie same.
Kilk-klak. Otworzyły się drzwi celi. Pamiętam, że kalifaktor przyniósł jedzenie. Ten dzień, Wigilia 1981 roku, różnił się od innych tylko tym, że zamiast jakiejś tłustej, przelewającej się niejadalnej masy, była ryba. Odmrożony filet. Klik-klak. Za drzwiami słychać było oddalające się kroki klawiszy. Szli świętować. Powoli też odchodził do historii pierwszy rok stanu wojennego.
Adam Szejnfeld
Poseł na Sejm RP