Efekty nadmiernego osłabienia złotówki zamiast poprawiać kondycję państwa gwałtownie ją nadwyrężyły. Ostrzeżenia o zgubnym wpływie polityki osłabiania naszej waluty nie trafiały i nie trafiają do rozumów rządzących. Trudno się jednak dziwić takiemu stanowi rzeczy. Nauczeni centralnego sterowania ministrowie nie pojmują idei wolności gospodarczej i zasad wolnego rynku.
Faktem jest, że wzrost gospodarczy stymulowany przez eksport jest nieodczuwalny przez przeciętnego obywatela. Tylko inwestycje wpływają na realne odczucia obywateli o polepszającej się koniunkturze. Przewidywania byłego Ministra Finansów Grzegorza Kołodki co do zbawczego wpływu obniżenia naszej waluty po raz kolejny okazały się tylko pustym hasłem. Słabnięcie wartości nabywczej polskiej złotówki jest szczególnie niebezpieczne dla stabilności gospodarki ze względu na jej nieprzewidywalne pogrążanie finansów publicznych w narastającym długu. Nie trzeba posiadać doktoratu żeby stwierdzić, iż działania zmierzające do osłabienia waluty są wbijaniem noża kryzysu we własną pierś. Już niedługo może okazać się, że niewydolny system finansów publicznych wykrwawi się z niewypłacalności. Koszty obsługi zadłużenia zagranicznego z każdym dniem wzrastają. Należy także pamiętać o tym, że gros surowców (także strategicznych) potrzebnych do produkcji, a więc i eksportu, jest kupowana w obcej walucie. Jeżeli zatem twierdzimy, że wpływy naszych eksporterów radykalnie wzrosły, to należy je pomniejszyć o poniesione w związku z tym koszty. Wysoki kurs Euro oprócz poprawy wydajności produkcji niesie za sobą jeszcze jedną chorobę ekonomiczną, której trzeba się wystrzegać. Mowa o inflacji. Trzymana w ryzach inflacja jest swego rodzaju bezpiecznikiem wiarygodności wewnętrznego rynku. Oznaki sugerujące jej wzrost są ostrzeżeniem nie tylko ekonomicznym, ale i politycznym. Za inflacją i wzrastającą ceną walut obcych zmierza wzrost cen towarów importowany. Minister Finansów, który nie słucha głosu rozsądku, lecz własnej pychy zamiast poprawiać kondycję wymiany handlowej i rynku, destabilizuje ją.
Ożywienie gospodarcze mające swoje odbicie w rządowych wyliczeniach to dobry zwiastun nadchodzącej poprawy. Zwracam jednak uwagę, że jest to tylko zwiastun. Bez zdecydowanych działań w kierunku poprawy klimatu inwestycyjnego tak zagraniczni, jak i rodzimi inwestorzy mogą nie uwierzyć w wiecznie deklarowane dobre chęci. Z każdym dniem zbliżamy się do integracji z Unią Europejską. Wspólnotowe dyrektywy regulujące współdziałania pomiędzy przedsiębiorcami, a administracją wymuszają na naszej biurokracji szereg zmian i modyfikacji w zakresie np. ewidencji działalności gospodarczej. Pewnie nie wielu właścicieli firm i przedsiębiorstw (zwłaszcza tych małych) wie, że od 1 stycznia 2004 roku wymagany jest nowy wpis do ewidencji działalności gospodarczej. Bez odpowiedniej aktualizacji naszych danych może okazać się, że nasz wpis, a co za tym idzie nasza działalność jest „nieważna”. W praktyce cała operacja opiera się na sprawdzeniu i ewentualnym wprowadzeniu danych o prowadzonej działalności gospodarczej. Niestety to, co w Europie jest tylko czystą formalnością, w Polsce przekształciło się w urzędniczą karykaturę. Za odpowiednie skorygowane wspomnianych danych właściciel firmy zobowiązany jest uiścić opłatę wysokości w 50zł. Praktycznie płacimy za spojrzenie urzędnika. Jest to kolejny dowód na to, że rozpasana administracja nie istnieje dla obywatela, lecz obywatel dla niej. Zasmucający jest fakt, że każdy, byle pretekst, jest dobry do wyłudzenia od podatnika pieniędzy. A to opłata manipulacyjna, a to znaczek skarbowy itd. Zdezorientowani obywatele, pod płaszczykiem unijnych dyrektyw zostają macani przez administracje po kieszeni. Co z tym więc robić?! Potrzeba jest radykalna kuracja odchudzająca – zmniejszająca i biurokracje i wydatki publiczne.
Adam St. Szejnfeld
Poseł Platformy Obywatelskiej
Adam.Szejnfeld@sejm.pl
http://szejnfeld.sejm.pl