PRL skończył się w 1989 roku. Właśnie ten rok, będący niejako cezurą, przyjęto za początek nowej myśli politycznej i gospodarczej. Jak wiadomo zapoczątkowała ona trwający do dziś okres demokratyzacji państwa, tak pod względem prawno – legislacyjnym, jak i społeczno – obyczajowym. Zdania na temat głębokości owych przemian są podzielone. Jedni twierdzą, że wstąpiliśmy już na drogę światowej demokracji, inni, że wciąż nam do takowej daleko. Zastanawiając się nad wątpliwościami jednych i drugich stwierdzić należy, że o ile dostosowanie prawa do standardów światowych jest w pełni wykonalne, o tyle zmiana ukształtowanej mentalności i przyzwyczajeń społeczeństwa staje się zadaniem co najmniej karkołomnym. Przykładów pozostałości PRL-owskiego myślenia jest aż nader wiele. Dają się one zauważyć w sytuacjach prozaicznych, potwierdzając zasadę, że „diabeł tkwi w szczegółach”. Mnogość reliktów realnego socjalizmu przytłacza.
Podjęty nie tak dawno przez poczytne tygodniki temat rozliczeń należności tytułem zużycia wody przez lokatorów spółdzielni mieszkaniowych prowokuje do zastanowienia się nad tym, w której dekadzie faktycznie jeszcze żyjemy. Wspomniane wyżej spółdzielnie postanowiły stawić czoła lokatorom zużywającym ponadprzeciętną ilość wody. Cały problem polega na tym, że lokatorzy decydujący się na rozliczenie zryczałtowane uiszczają opłatę wg liczby osób zameldowanych w lokalu, a nie faktycznej ilości mieszkańców. Zdarza się, że w mieszkaniu, w którym zameldowane są dwie osoby zamieszkuje kilkuosobowa rodzina, narażając tym samym spółdzielnię mieszkaniową na straty z tytułu większego zużycia wody. W praktyce wygląda to następująco: ilość faktycznie zużytej wody wskazywanej przez główny licznik budynku jest wyższy niż suma zużycia pojedynczych mieszkań. Pomysł niektórych spółdzielni mieszkaniowych opiera się na zastosowaniu odpowiedzialności zbiorowej. Za zużytą wodę “Kowalskiego spod piątki” płaci reszta mieszkańców bloku. Dzieje się tak za sprawą doliczenia różnicy do rachunków sumiennie płacących lokatorów. Wiadomo, bilans musi wyjść na zero. Pojawia się tylko pytanie: dlaczego kosztem uczciwych konsumentów? Domyślam się, że takie rozwiązanie miało na celu wykształcenie w lokatorach odpowiedzialności za wspólne dobro i scedowanie na ich barki roli stróża porządku. Idąc tym tropem myślenia można by dojść do wniosku, że tylko kwestią czasu jest powstanie osiedlowych komisji nadzoru zużycia wody, badających efektywność wykorzystania zlewozmywaków, pryszniców i wanien. Pragnę uspokoić Państwa, że taki pomysł nie znajdzie zastosowania. W przeciwieństwie do decyzji podjętych przez władze niektórych spółdzielni, mieszkańcy żyją już w kapitalizmie. Ten zaś reguluje podobne kwestie niezwykle jasno. Użytkownik płaci za ilość skonsumowanego dobra. Jeżeli zarządca nie jest w stanie wyegzekwować należności to już jego problem. Sposobów natomiast na rozwiązanie omawianej kwestii niewątpliwie jest wiele. W mojej ocenie najsprawiedliwszym społecznie, choć przyznaje kosztownym, jest powszechna likwidacja systemu rozliczenia opierającego się na opłacie zryczałtowanej i olicznikowaniu wszystkich mieszkań. To właśnie ta część systemu szwankuje, a szwankuje dlatego, że rozwiązanie zapożyczone z PRL-owskiej gospodarki księżycowej, ni jak nie pasuje do realiów wolnego rynku, w którym indywidualność rozliczeń góruje nad odpowiedzialnością zbiorową. Wprowadzenie obowiązku instalacji indywidualnych wodomierzy pozbawiłoby kłopotów spółdzielnie, a lokatorów dodatkowych kosztów. Zamiast pokrywać straty wynikające z nadmiaru zużytej wody, można zainwestować w kupno wodomierzy. W tym względzie zadanie to powinno spoczywać na barkach zarządcy, gdyż leży bezpośrednio w jego interesie.
Pozostałe nawyki trudno zmienić, to zrozumiałe. Nie znaczy to jednak, że brak kreatywności należy nadrabiać kosztem cudzego portfela. Miejmy nadzieję, że wraz z upływem czasu widmo skutków PRL-owskiej mentalności będzie się znacząco oddalać.
Adam Szejnfeld
Poseł Platformy Obywatelskiej
Adam.Szejnfeld@sejm.pl
http://szejnfeld.sejm.pl