Kurs akcji Facebooka, jednej z najdroższych firm świata spada nieprzerwanie od dnia debiutu na amerykańskiej giełdzie. Specjaliści twierdzą, że ta bańka musiała pęknąć, bo wartość Facebooka według wyceny ofertowej była aż 107 razy wyższa od rocznych zysków spółki. Jednak ludziom, którzy stracili swoje oszczędności na tej nietrafionej inwestycji takie tłumaczenie nie wystarcza. Szykują oni pozwy zbiorowe przeciwko założycielowi spółki, choć szansę na odzyskanie pieniędzy mają niewielkie.
Podobnie małe szanse na odzyskanie swoich pieniędzy mają inwestorzy, którzy powierzyli oszczędności Bernardowi Madoffowi, twórcy piramidy finansowej wszechczasów. Ten dystyngowany finansista i filantrop zebrał aż kilkanaście miliardów dolarów, obiecując inwestorom ponadprzeciętne zyski. Co ciekawe, nie każdy mógł zostać jego klientem, Madoff sam ich wybierał spośród chętnych, kierując się prestiżem i zamożnością kandydata. Nie każdy więc krezus mógł powierzyć mu swój kapitał. Żeby było ciekawiej wśród jego klientów, poza niemającymi ze światem finansów wiele wspólnego reżyserów, aktorów, i innych celebrytów, były poważne i potężne banki europejskie.
Dlaczego piszę o aferach i bańkach spekulacyjnych dziejących się tysiące kilometrów od nas, w Stanach Zjednoczonych? Bo tam takie afery to niemalże chleb powszedni! Jeśli jakąś emocjonują się media i społeczeństwo, to tylko po to by ukuć kolejną historię z morałem, w której rozum przegrywa ze zwykłą, ludzką chciwością (której jednak nikt nie potępia). Rzecz szczególna – apeli, by po każdej kolejnej aferze regulować rynek finansowy jakoś tam nie słychać. Madoff, na przykład, dostał 150 lat więzienia, a więc dożywocie z zapasem i to większości obywateli zdaje się w USA wystarczać.
W Polsce od kilkunastu dni media żyją aferą Amber Gold – parabanku, czy też piramidy finansowej, w której oszczędności straciły może i tysiące nieroztropnych ludzi. Jak zwykle w naszym kraju w takich sytuacjach, rozmaici komentatorzy podsuwają już setki pomysłów, jak uniknąć podobnych skandali w przyszłości, a jednym z dominujących jest dokładniejsze uregulowanie rynków finansowych. Ba, nawet uniemożliwienie nieprzemyślanego lokowania własnych środków przez samych inwestorów. W niektórych koncepcjach, które nakreślane są w rozmaitych ideach na ulepszenie naszej rzeczywistości, obywatel nie musiałby się martwić o swoje oszczędności, bo, jak się wydaje, państwo powinno to robić za niego, i to lepiej.
Przyznam, że mam problem ze zrozumieniem skąd w narodzie, który pamięta czasy gospodarki planowanej centralnie, pomysły na ograniczanie wolności obywatelskiej i kolejną, złotą klatkę, zarządzaną przez państwowych urzędników. Gospodarką wolnorynkową cieszymy się zaledwie 20 lat z okładem, a i tak pozostajemy jednym z najbardziej przeregulowanych, pełnym zawiłych przepisów, krajów Unii Europejskiej. Od kilkunastu lat zmagam się z prawem komplikującym ludziom i firmom życie, a tu proszę! Wystarczyła chwila zwątpienia i mamy prawdziwy wysyp pomysłów jak na siłę uszczęśliwić obywateli nowymi przepisami.
Podobnie było kilka lat temu w przypadku niechlubnych opcji bakowych. Ludzie własne pieniądze na własną odpowiedzialność zabezpieczali w legalnie działających bankach szarżując często nie tylko z potrzeby ograniczenia ryzyka kursowego, ale też i ze zwykłej chęci osiągnięcia być może nadzwyczajnych zysków. Potem przyszedł kubeł zimnej wody i larum na zasadzie, jak „trwoga to do Boga”. Państwo natychmiast miało wtedy, po pierwsze tak zmienić prawo bankowe, by banki musiały oddać pieniądze, po drugie, by banki żadnych opcji i innych, ludziom w Polsce mało znanych, instrumentów finansowych nie mogły oferować, a po trzecie, najlepiej, jakby to państwo, za banki i za przedsiębiorców, uregulowało wszystkie zobowiązania.
Zastanawiam się, jak miałyby wyglądać teraz te nowe regulacje. Czy powinniśmy przed każdą podejrzaną instytucją ustawić patrol policji pouczający klientów o ryzyku jakie ponoszą? A może zabronić seniorom inwestowania? Starsi ludzie bowiem rzadziej korzystają z internetu i o zastrzeżeniach Komisji Nadzoru Finansowego mogą przecież nie wiedzieć. Możemy wreszcie zabronić jakiejkolwiek działalności na rynku finansowym instytucjom, które nie są bankami…
Ponownie, jak złe demony, wracają komentarze, że wszystkiemu winny jest „rozpasany” liberalizm i gdybyśmy tylko uregulowali trochę tu, trochę tam, to na pewno takich afer by nie było. Zwłaszcza, gdyby to państwo decydowało, co nam wolno, a co nie, co nam służy, a co nam szkodzi… Przyznać trzeba, że w świecie polityki pomysł kuszący, gdyż nowe przepisy można napisać w krótkim czasie, szybko uchwalić i opublikować. Sukces na tę chwilę więc murowany, obawiam się jednak, że nijak nie przełożyłby się na stałe bezpieczeństwo naszych pieniędzy. Niezłych przepisów bowiem i dzisiaj już nam nie brakuje, zapłacilibyśmy natomiast wszyscy, i biedniejsi i bardziej zamożni, inną wysoką cenę. Kolejna siatka regulacji oplotłaby bowiem nasze państwo, przez którą jednak grube muchy znów by przeleciały, a zaplątały się jedynie te słabe i małe.
Tak, obecnie pomysłów na nowe regulacje nie brakuje, w przeciwieństwie do ich jakiejkolwiek analizy. Oszustów wyłudzających pieniądze niestety na pewno nie zabraknie, spychając natomiast inwestycje finansowe do podziemia niewiele zdziałamy. Chętni zawsze będą mogli powierzyć swoje oszczędności komuś poleconemu, lub „zaradnej” znajomej, tak jak w przypadku agentki ubezpieczeniowej z Przemyśla, która zdefraudowała ostatnio 5 milionów złotych. Zdrowego rozsądku bowiem nie zastąpi żaden paragraf.
Afera Amber Gold uwypukla w mojej ocenie nie tyle brak w Polsce odpowiedniego prawodawstwa, co słabość w egzekucji przepisów już istniejących. Jak to się bowiem stało, że główny podejrzany pomimo kolejnych wyroków zasiadał w organach spółek i nie było z tym problemów w Krajowym Rejestrze Sądowym? Dlaczego prokuratura umarzała dochodzenia wobec jego działalności czy też działalności Amber Gold mimo zawiadomień Komisji Nadzoru Finansowego aż sprawa musiała trafić do sądu? Dlaczego nie wyegzekwowano wobec niego wykonania ciążącego na nim wyroku?… Jeśli będziemy znali odpowiedzi dotyczące tych zadziwiających niejasności oraz zbiegów okoliczności i ukarzemy winnych zaniedbań, to zupełnie nowe regulacje być może nie będą potrzebne. Co z tego bowiem, że mielibyśmy nowe przepisy, jeśli znów skutecznie by się ich nie egzekwowało? Zamiast złotych pomysłów na kolejne ograniczenia dla obywateli i przedsiębiorców zastanówmy się więc, jak ulepszyć już istniejący system kontroli, nadzoru, ścigania, karania i egzekucji. W przeciwnym razie ponownie zabierzemy się za zmiany prawa wykonując jedynie kolejny krok wstecz w procesie jego deregulacji nie osiągając w zamian żadnej poprawy bezpieczeństwa na przyszłość.
Adam Szejnfeld
Poseł na Sejm RP