Miałem sen. Śnił mi się poniedziałek, poniedziałek powyborczy. Rano mogłem już spokojnie zaparzyć sobie kupioną w niedzielę kawę. Potem popijając delektowałem się jej wspaniałą wonią. Słuchałem jednocześnie komentarzy dotyczących wyników głosowania. PiS przegrało!
Czym się różni w swoich prawach obywatelskich, społecznych, lub rodzinnych – także tych świeckich i religijnych – kasjerka z hipermarketu od kasjerki w sklepie na stacji paliw? Czym się różni w swoich prawach sprzedawczyni w superkinie od sprzedawczyni w supermarkecie? Czym się różni w swoich prawach kierowca TIR-a od kierowcy samochodu dostarczającego towar do placówki handlowej. Czym się różni w swoich prawach kucharz w restauracji, od magazyniera w dużym sklepie na osiedlu?… Niczym! Wszyscy oni są nie tylko równi wobec prawa, ale także wobec norm społecznych i religijnych. Jednym jednak próbuje się teraz w Polsce wprowadzić zakaz pracy w niedzielę, a drugim utrzymać nakaz!
Motywacja tego postulatu jest nader pokrętna, zawiła, tak, jakby pomysłodawcy chcieli coś ukryć. Mówi się bowiem na przykład o prawie do odpoczynku (a gwarantuje go przecież restrykcyjny Kodeks pracy!), czy prawie do bycia razem z dziećmi w rodzinie (a co z osobami bezdzietnymi, czy z singlami), wspomina się także o święceniu dnia wolnego od pracy (a co z agnostykami i ludźmi niewierzącymi?…)…. Niezależnie jednak od wątpliwości, jakie budzą argumenty proponowanych restrykcji handlowych, te wszystkie szczytne idee powinny dotyczyć wszystkich. Także hotelarzy, restauratorów, barmanów, kelnerów, kontrolerów pociągów, czy ruchu lotniczego, lekarzy i pielęgniarki, pilotów i kierowców, energetyków, policjantów i strażaków, czy nauczycieli akademickich i studentów… Mnóstwa ludzi różnych zawodów i profesji. Ale nie, ten zakaz ma dotyczyć tylko… handlu. I to nie całego handlu!
Wbrew głoszonej przez pomysłodawców ustawy tezie, że w cywilizowanych państwach handel w niedziele jest zakazany, zdecydowana większość krajów świata proponowanych w Polsce ograniczeń nie posiada. Stany Zjednoczone, Kanada, Australia, cała Azja czy katolicka Ameryka Południowa dają całkowitą dowolność w zakresie wolności prowadzenia działalności gospodarczej w niedzielę. Podobnie ma się to zresztą w samej Unii Europejskiej. Zaledwie 2 państwa spośród 28 krajów Wspólnoty ma taki zakaz, o który walczą projektodawcy w Polsce. Tylko w 7 krajach znajdziemy natomiast różnorakie ograniczenia. Część zresztą z nich już zapowiada wycofanie się z nich. W 19 jednak krajach członkowskich Unii jest tak, jak… w Polsce. To kolejna manipulacja społeczna uprawiana przez PiS i innych zwolenników zakazu pracy w handlu w niedzielę.
Inne szaleństwo, to twierdzenie, że zakaz pracy handlu w niedzielę ma wymiar „antropologiczny”. Co autor miał na myśli trudno powiedzieć, ale można się domyślić, iż chodzi między innymi o antropologię społeczną, czy kulturową. Jeśli tak, to ja nie podpisałabym się pod twierdzeniem, że społeczności anglosaskie, na przykład Brytyjczycy, czy Amerykanie, stoją na niższym poziomie rozwoju niż Niemcy, czy Austriacy. A co z Szwedami, czy Duńczykami, gdzie zakazu też nie ma? Nie wiem też, czy nasza polska mentalność bardziej pasuje do wojskowej musztry zakazów i nakazów wzorowanych na doświadczeniach niemieckich, czy raczej do sfery wolności samodecydowania o sobie na wzór brytyjski.
Nie dajmy się oszukać. Każde ograniczenie pracy w niedzielę będzie miało też skutek ekonomiczny, a więc i społeczny na rynku pracy. Pracę może stracić nawet kilkadziesiąt tysięcy Polaków! Brak możliwości sprzedaży w dodatkowe 40 dni w roku dotknie bowiem nie tylko centra handlowe, hipermarkety, czy dyskonty, ale także osoby zatrudniane w usługach, na przykład w kinach, restauracjach, ochronie mienia, transporcie, czy sprzątaniu. Odbije się też na producentach i dostawcach. Ustawa, gdyby została uchwalona, przysporzyłaby więc problemów nie tylko pracodawcom, ale i pracobiorcom. Dodatkowo gospodarka mogłaby zmniejszyć się o miliardy zł utraconych dochodów. No, ale jeśli ktoś kieruje się dogmatami, a nie realiami, to takie „czarnowidztwo” go nie przekonuje. Zresztą w Polsce zawsze mamy swój patent na problemy: „jakoś to będzie!”.
Ciekawe jest też i to, że projektodawcy sami chyba nie wierzą w swoje pomysły. Wszak jeśli byłyby one tak cudotwórcze, jak się je przedstawia, tak oczekiwane przez naród i tak konieczne dla cywilizacyjnego, również w tym antropologicznym rozumieniu, rozwoju, to dlaczego projektodawcy już szykują bat na ludzi. Miałby on przybrać postać kary więzienia, nawet do dwóch lat, za nieprzestrzeganie tych przecudownych rozwiązań. A może to zagrożenie jest podyktowane tylko tym, że obecna władza nie potrafi przekonywać do siebie inaczej niż rozdawnictwem socjału z jednej strony i grożeniem więzieniem z drugiej strony?!
Miałem sen. Żyłem w kraju, w którym państwo nie narzucało ludziom jak mają żyć. Fajnie było wtedy budzić się wiedząc…, że nie ma już PiS!
Adam Szejnfeld
Poseł do Parlamentu Europejskiego