W czasach, kiedy poprawność polityczna nakazuje równouprawnienie wszystkich grup, nawet najmniejszych, jest jedno środowisko, które doświadcza szykan niemal z każdej strony i to ku powszechnemu przyzwoleniu. Od dobrych kilku lat mierzy się z coraz to nowymi obostrzeniami, zakazami i zwykłą ludzką niechęcią, a bywa, że wrogością. To wcale niemała grupa społeczna – palacze tytoniu.
Pamiętam, jak w latach 80-tych obrady opozycji przebiegały w kłębach dymu tytoniowego. Spotykaliśmy się często w niewielkich, szczelnie pozamykanych pomieszczeniach, gdzie opary dymu tytoniowego były tak gęste, że miało się wrażenie, iż można je pokroić nożem. Palili niemal wszyscy i bez opamiętania. W czasach późnego PRL-u brakowało wszystkiego, ale papierosy można było jakoś kupić, choć nie bez problemów, więc wielu korzystało z tej używki. Często to była jedyna skuteczna metoda, by zająć czymś rozdygotane od nerwów ręce.
Potem nadeszły trudne, pełne politycznych perturbacji lata 90-te, kiedy jednak palacze wciąż mogli sobie pozwolić na komfort tanich i dobrej (bo wreszcie zachodniej) jakości papierosów. Paliło się wszędzie i dużo, a politycy zajęci sami sobą nie mieli czasu i ochoty ingerować w życie amatorów tytoniu. Wszyscy naturalnie byli świadomi, że tytoń szkodzi i skraca życie, ale mało kto sobie cokolwiek z tego robił. Palili mężczyzny i paliły kobiety, które z papierosa uczyniły atrybut silnej, kobiecej niezależności.
Od kiedy 1924 roku w USA ukazał się pierwszy artykuł sugerujący rujnujący wpływ palenia, naukowcy wzięli pod lupę wpływ tytoniu na zdrowie i zaczęli bić na alarm. Papierosy są obecnie jedynym legalnie sprzedawanym na całym świecie produktem, którego dym zawiera ponad 40 związków chemicznych powodujących raka. Nic dziwnego, że z nałogiem i gigantycznymi kosztami leczenia ofiar papierosów walczą niemal wszystkie państwa na świecie, głównie poprzez stopniowe podnoszenie ich ceny na rynku. Pomimo, że Polska była w latach 90-tych (i jest do dzisiaj) potęgą w produkcji tytoniu, to kolejne rządy, zgodnie z radami lekarzy, wytaczały przeciw palaczom coraz cięższe działa. Trwogą napawały zwłaszcza rosnące statystyki nowotworów, zawałów i udarów.
To nie odstraszało jednak najwierniejszych (czytaj: uzależnionych) zwolenników. Dlatego wszystkie państwa zastanawiają się jak jeszcze utrudnić zapadanie w ten niebezpieczny nałóg. Polskie władze starają się ograniczyć liczbę palaczy, chociażby poprzez umieszczanie ostrzeżeń na opakowaniach papierosów czy zakaz ich reklamy. To jednak i tak nic w porównaniu do obostrzeń, jakie wprowadziły władze np. Australii. Tam opakowania papierosów zawierają makabryczne zdjęcia ust zaatakowanych przez raka i ślepych gałek ocznych. Brrryyy…
To jednak nie zraża tak bardzo jak ceny pustoszące portfele palaczy. Dziś palenie to droga rozrywka, a wszystko wskazuje na to, że może być jeszcze tylko drożej. Wszystko w imię naszego zdrowia. Palacz jednak wie lepiej, co dla niego dobre i żadnych obostrzeń się nie boi. Jeśli do tego dojdzie polska zaradność, to mamy pokaz różnych sztuczek, jak omijać prawo i palić taniej. Część palaczy kupuje na przykład nieobjęte akcyzą liście tytoniu i sama próbuje, z różnym skutkiem, skręcać papierosy.
Dla wielu jednak nie ceny, ale społeczny stygmatyzm jest największym problemem. Kilka lat temu modę na rozstawanie się z nałogiem zaczęły polskie i zagraniczne gwiazdy. Do zmniejszenia popularności palenia przyczynia się także moda na zdrowy tryb życia i szeroko rozumiany nurt życia “eko”. Na dodatek każdy, kto dzisiaj chce palić w towarzystwie, musi się liczyć z tym, że trafi na osobę, która palenia nie toleruje i głośno zaprotestuje.
Zmiana stosunku społeczeństwa do palenia papierosów jest ciekawym zjawiskiem. Kiedyś papieros w ręku był atrybutem siły, zdecydowania, dziś ten sam papieros splendoru bynajmniej nie dodaje. Może się więc okazać, że od nowych przepisów i wyższych stawek akcyzy, skuteczniejsza będzie presja otoczenia i moda na niepalenie. I o ile do różnych nowoczesnych trendów podchodzę sceptycznie, to za ten akurat trzymam kciuki, zwłaszcza, że sam już nie palę ok kilkunastu lat. Życzę zdrowia (bez papierosa!).
Adam Szejnfeld
Poseł na Sejm RP
Paliłam przez kilkanaście lat. Nie próbowałam “rzucać”, bo stwierdziłam, że przyjdzie taki czas, kiedy po prostu przestanę palić. Oczywiście przyszedł ten czas i po prostu przestałam palić. Natychmiast, bez szykowania się, bez gum z nikotyną, elektrycznych papierosów, plasterków, gadania o tym, rozpamiętywania i podniecania się tematem rzucania palenia. Jednakże zgadzam się z Panem, że najbardziej dotkliwe i budzące bunt palaczy jest spychanie ich na zupełny margines, patrzenie na nich jak na niedorozwiniętych umysłowo i przeganianie ich z miejsca na miejsce. Jednakże w tym buncie i złości, który towarzyszył mi przy paleniu papierosa na dworze przy minus 15 stopniach, usłyszałam jedno zdanie, które mną wstrząsnęło. Otóż szło to mniej więcej tak: my jesteśmy jeszcze z tymi papierosami zrośnięci. Ale za 50 lat zostaną zlikwidowane i dzieci naszych dzieci będą słuchać opowieści o nich jak teraz my słuchamy opowieści o tym jak kiedyś rtęcią czy innym świństwem ludzi leczyli. Coś w tym jest. Nie ma się co bronić. Trzeba rzucić, a jeżeli ktoś nie rzuci, to dać mu spokój… palacze wyginą jak dinozaury, jest to tylko kwestią czasu. Tym optymistycznym akcentem, pozostaję z wyrazami szacunku. KKW
Sam paliłem ponad 30 sztuk dziennie w latach ‘90 i moje zdenerwowanie podczas pobytów/częstych/ na Litwie,gdzie już wtedy obowiązywał zakaz palenia,poza wydzielonymi palarniami w lokalach gastronomicznych,po pęknięciu tętniaka paraliżu,cofnęła mi się chęć na papierosa,ale nie stałem się walczącym antynikotynistą,toleruję dym ,i nie propaguję swoim przykładem niebezpieczeństwa palenia…
Nigdy nie palilam papierosow . Ludzie ktorzy oala to wedlug mnie malo co licza sie z innymi. Koszmar jak widze kobiete na ulicy idoca z papierosem i to zaciagajaca sie!!!!!!!!!! a tym co pala papierosy zycze wiele zdrowia i oszczednosci w kieszeni.Barbara Bartel Autorka i Prowadzaca pogram goraca rozmowa tygodnia w RADIO CHICAGO.