Dopiero co odpoczęliśmy po kolejnych wyborach, a nowo wybrani samorządowcy zabrali się do pracy, kiedy kraj obiegła wiadomość, że ponownie pójdziemy do urn. Kilkuset samorządowców nie dość dokładnie przestudiowało niedawno zaktualizowane przepisy obowiązującej ordynacji wyborczej i najprawdopodobniej pożegna się z mandatami. W ich miastach, gminach i powiatach wybory zostaną powtórzone. Nikt z rządu nie podał, ile dokładnie nowe wybory będą kosztować, ani tak naprawdę co to zmieni. „Przepisy są przepisami i trzeba się do nich stosować” powtarza uporczywie rząd, ale konstytucjonaliści nie podzielają tej opinii. Prawo musi czemuś służyć, a w tym wypadku kompromituje podstawową instytucję demokratycznego państwa, jaką są wybory – stwierdzają po kolei najwybitniejsze autorytety z zakresu prawa.
Specjaliści mają rację – nie da się przekonać milionów Polaków, by ponownie poszli do wyborów, dlatego, że ktoś wprowadził absurdalne przepisy. Nietrudno przewidzieć, że frekwencja w powtórzonych wyborach będzie rekordowo niska, być może najniższa w historii III RP. Coraz wyraźniej widać więc zarysy nowego państwa, IV RP, które opierać się ma na braku zaufania do naczelnych instytucji i niewydolnych mechanizmów, państwa, w którym partia rządząca jest tak łasa na władzę, że gotowa jest zakwestionować wyniki dopiero co przeprowadzonych wyborów. Pamiętać należy, że wielu burmistrzów czy prezydentów, którzy stracą mandaty wygrało tak ogromną różnicą głosów, że nie boją się o swój sukces w powtórzonych wyborach. Tam nie przyniosą one żadnych nowych efektów, a pieniądze na ich przeprowadzenie zostaną wyrzucone w błoto, a razem z nimi koncepcja taniego państwa, z którą tak chętnie afiszował się premier Kaczyński. Wiadomo już, że w skali kraju będą to przynajmniej 3 miliony złotych, a więc suma, która mogłaby uratować nie jeden szpital czy zachować kilka szkół.
Tajemnicą poliszynela jest fakt, że także PiS nie wie co począć z kłopotliwym fantem. Prawnicy partii gorączkowo zastanawiają się jak zachować się wobec decyzji włodarzy, którzy stracą mandaty i co zrobić by uporządkować rosnący bałagan legislacyjny. Tradycyjnie w takich sytuacjach, rząd próbuje chociaż częścią winy obarczyć opozycję, której jedynym przewinieniem jest to, że wytyka rządowi oczywiste nonsensy.
W całym zamieszaniu PiS nie ma odwagi przyznać, że naraża samorządy na ogromne ryzyko utraty zaufania. W tym wszystkim największą karę poniosą jednak nie samorządowcy lecz zwykli obywatele, bo wiele ważnych decyzji zawiśnie w powietrzu. Już teraz w wielu miejscach kraju najważniejsze decyzje są przekładane na „spokojniejsze” czasy. Premier Kaczyński wychodzi z błędnego założenia, że obywatel zniesie wszystko, jeśli tylko udowodni mu się, że winę za złe funkcjonowanie państwa ponoszą wszyscy, tylko nie rząd.
Adam Szejnfeld
www.szejnfeld.pl