Okres wiosenno-letni obfituje zawsze w wiele wydarzeń społecznych. Kończą się pewne etapy, coś nowego się zaczyna. Zmienność natury, zmienność pór roku widać ma wpływ także na społeczeństwo, na politykę… Jest to czas kiedy szczególnie młodzi ludzie podejmują ważne decyzje życiowe, zdają trudne egzaminy – czy to po skończeniu gimnazjum, liceum czy też na studiach. Dla nich właśnie okres zbliżających się wakacji okupiony jest bardzo często heroicznym stresem. Nie podoba mi się jednak gra polityczna, która mniej więcej co cztery lata toczy się na arenie skupiającej młodych ludzi kształcących się w szkołach i na wyższych uczelniach.
Wszyscy na przykład doskonale pamiętamy decyzje, które zapadły przed laty o wprowadzeniu tzw. nowej matury. Odbyła się przy tym burzliwa debata publiczna, jednak postanowienia te zostały przyjęte do wiadomości i skutecznie realizowane. Wydano przy tym miliony złotych, aby wdrożyć nowy system. Odczuli to najdotkliwiej nauczyciele i młodzi ludzie, którzy zmieniali zasady kształcenia, tak aby przygotować się do egzaminu według nowo przyjętych standardów. I co się okazało? Przyszła kolejna władza i podjęła nowe decyzje. Jednym ministerialnym podpisem zburzono to, co budowano przez lata i na co wydano ciężkie, publiczne pieniądze. Kto odczuł te zmiany? Oczywiście ponownie uczniowie i nauczyciele ale pośrednio przecież również i rodzice. Tak postąpiła lewica po objęciu rządów. A co robi prawica? To samo. Wciąż słyszymy bowiem o nowych pomysłach, tylko tym razem nie pani minister Łybackiej, ale pana ministra Giertycha. Karuzela trwa.
Innym tematem, który mi się nie podoba w oświacie, to szkolnictwo zawodowe. Na dzień dzisiejszy kształcenie zawodowe zostało prawie wyeliminowane. Niebawem nie będzie niektórych zawodów na przykład czysto rzemieślniczych oraz w wielu zawodach potrzebnych w przemyśle, gdyż kaprysem ministerialnym postanowiono położyć nacisk na kształcenie ogólnokształcące. Oczywiście nie neguję tego, że społeczeństwo powinno być jak najlepiej ogólnie wykształcone, jednak powinno odbywać się to przy zachowaniu pewnej równowagi w tym zakresie. Dziwi mnie również ostanie oświadczenie ministra edukacji o wprowadzeniu nowego przedmiotu przy jednoczesnym wyeliminowaniu innego. W rozmowie z ludźmi, którzy znają programy nauczania z historii i wiedzy o społeczeństwie, pytałem czy rzeczywiście potrzebne są dodatkowe godziny z patriotyzmu. Odpowiedź w zaskakującej większości przypadków była taka sama – nie. Sami nauczyciele nie widzą konieczności wprowadzania nowego przedmiotu przy zmianie lub likwidacji innych. Idea patriotyzmu bowiem jest i powinna być, poprzez poszczególne etapy kształcenia, systematycznie przekazywana uczniom, a końcowy efekt powodzenia zależy od predyspozycji nauczyciela i chęci uczniów. Nie zmieni tego dodatkowy przedmiot, dodatkowa ocenia, dodatkowy obowiązek, dodatkowy egzamin, który dodatkowo będzie… „odbębniany” przez uczniów, a pewnie i przez część nauczycieli. Nie można oczywiście jednoznacznie stwierdzić, że pomysł ministra Giertycha „wypali”, lub nie, ale jedno jest pewne – polska szkoła ma dość już eksperymentów. Wszystko więc w rękach uczniów i nauczycieli. Swoją drogą jestem bardzo ciekawy ile będzie kosztowało wdrażanie nowego projektu i kto poniesie największe koszty. Czyżby znowu uczniowie i ich rodzice?
Adam Szejnfeld
poseł Platformy Obywatelskiej