Gdy pewien nauczyciel historii oprowadzał swoich uczniów po krakowskich zabytkach, otrzymał od straży miejskiej mandat w wysokości 500 zł. za wykonywanie zadań przewodnika miejskiego bez wymaganych uprawnień. Przepisy rozporządzenia ministra gospodarki z 17 stycznia 2006 r. w sprawie przewodników turystycznych i pilotów wycieczek są bezlitosne – w trakcie wykonywania zadań przewodnik musi mieć przy sobie legitymację potwierdzającą posiadanie uprawnień, a tej mocno zaskoczony pedagog nie posiadał, bo nie wiedział, że posiadać musi.
Aby obecnie bez ryzyka mandatu móc oprowadzać wycieczki po dużych miastach, należy zdobyć licencję przewodnika miejskiego. Może nim zostać niekarana osoba, która ukończyła 18 lat i ma wykształcenie średnie. Musi ona również odbyć trwające pięć miesięcy szkolenie teoretyczne i praktyczne oraz zdać egzamin. Kiedy kandydatowi uda się przebrnąć przez wszystkie procedury, może bez obaw prezentować uroki miasta turystom.
Jeśli myślą, państwo, że to niedorzeczne, by przewodnik miejski musiał przechodzić tak trudną i kosztowną procedurę, to zapewniam, że to nie jedyny przypadek nadmiernej regulacji dostępu do zawodu przez państwo. Lista profesji z surowymi obostrzeniami jest długa i obejmuje takie przypadki jak chociażby bibliotekarz, detektyw czy taksówkarz. Są tam też tradycyjne zawody zaufania publicznego, jak prawnik, lekarz, czy architekt. Wszystko to składa się na łączną liczbę 380 zamkniętych profesji.
Skracanie tej listy to nie tylko kwestia walki ze złym prawem. To także, a może nawet przede wszystkim, walka z bezrobociem i chęć uczynienia usług łatwiej dostępnymi. W chwili obecnej w Ministerstwie Sprawiedliwości przygotowywane są przepisy, które mają na początek złagodzić kryteria dostępu do 49 zawodów. Dziś konkurencja w zbyt wielu z nich jest symboliczna.
Dziś Polska to państwo korporacji. Niemalże wszyscy przedstawiciele poszczególnych zawodów chcieliby posiadać własne przepisy prawa, odróżniające je od innych zawodów. Dziś też przepisy te chronią i bronią dostępu do tych zawodów nowym osobom, co najwyżej decyzje w tym zakresie oddając albo urzędnikom, albo działaczom samych korporacji. Ten stan ma się zmienić. Państwo korporacji ma być zlikwidowane.
Docelowo w Polsce powinno być nie więcej niż sto zawodów, dostępu, do których bronić będą koncesje czy egzaminy. Jak dla mnie to i tak stanowczo za dużo, choć średnia europejska to około 150. Wiadomo jednak, ze Unia jest stanowczo przeregulowana. Ta reforma to kontynuacja deregulacji państwa, rozpoczętej przez ówczesny rząd i także przeze mnie jeszcze w 2008 r. i dotrzymanie obietnicy, jaką złożył rząd młodym ludziom, skarżącym się na trudny start na rynku pracy. Rzecz jasna chęć liberalizacji dostępu do zawodów budzi opór ich przedstawicieli. Z protestami wystąpiło nawet Stowarzyszenie Bibliotekarzy Polskich, obawiające się „spadku prestiżu i obniżenia standardów zawodowych”.
Planowana deregulacja, według szacunków, może zwiększyć zatrudnienie w zawodach nią objętych o 15-20 proc, co przekłada się 50 tys. do 100 tys. nowych miejsc pracy. Nie trzeba pisać o znaczeniu swobodnego dostępu do jak największej liczby profesji dla gospodarki, czy poziomu cen za usługi. Najważniejsze jednak, że my klienci będziemy mieli większy wybór, a co za tym idzie powinniśmy być bardziej zadowoleni z wykonanych usług. Dostęp do nich będzie szerszy, tańszy, a ich wykonanie na wyższym poziomie.
Adam Szejnfeld
Poseł na Sejm RP