Standardowy pomysł standardowego polityka na rozwiązaniu standartowych i niestandardowych problemów od dawien dawna wygląda mniej więcej tak samo – regulujemy, zakazujemy, nakazujemy, karzemy. Proste, niemęczące i dające natychmiastowy skutek. System działa dopóki nie zostanie osiągnięta masa krytyczna, po przekroczeniu której zwykły obywatel przestaje się orientować jakie są jego prawa, a jakie obowiązki i kto jest za co odpowiedzialny. Jeśli tego nie wie, może iść do urzędu, zapytać, poprosić o wyjaśnienia. Gdy to nie pomoże, a tak jest najczęściej, może złożyć wizytę w kancelarii prawnej, w której na pewno uzyska pomoc. Oczywiście nie za darmo i zapewne nie od razu, ale któż by się przejmował tak drobnymi skutkami ubocznymi przy tworzeniu prawa?
Wielu polityków z samouwielbieniem tworzyło przez dziesięciolecia nowe kodeksy, ustawy, rozporządzenia. Efekt jest taki, że największe biblioteki prawnicze mają problemy ze zgromadzeniem wszystkich obowiązujących regulacji, a zwykli obywatele nie są w stanie zaznajomić się z chociażby częścią przepisów. Tak to już bywa, że nadmiar praw rodzi chaos i nawet najszczersze chęci, jeśli polegają tylko na regulacji wszystkiego co się da, mogą przynieść niezamierzone skutki.
Tworzenie dobrego prawa nie jest łatwe i choć istnieją obszary życia publicznego, gdzie regulacje muszą być kompleksowe i szczegółowe, to tam gdzie to możliwe ustawodawstwo nie powinno nakładać zbędnego ciężaru na barki obywateli i instytucji. Nowoczesne teorie o roli państwa mówią coraz częściej, że powinno ono raczej skupić się kreowaniu kierunków rozwoju, niż narzucaniu katalogu obowiązkowych przepisów służących realizacji jedynej i słusznej wizji. Praktyka pokazuje, że z przepisami można zbyt łatwo i szybko “przedobrzyć”, a naprawa przeregulowanego państwa natomiast nie jest ani łatwa, ani szybka, ani tania.
Podczas swojej działalności politycznej zawsze starałem się, aby nowe przepisy powstawały przede wszystkim z myślą o zwykłych obywatelach i możliwie nie były dla nich ciężarem. Przykładem prawa, które zostało stworzone zgodnie z powyższą zasadą jest projekt ustawy o praktykach absolwenckich, przygotowany w ramach pakietu sygnowanego moim nazwiskiem. Projektowana regulacja wprowadza możliwość odbywania praktyk absolwenckich na zasadzie wyłącznie zgody samych zainteresowanych, bez konieczności ingerencji organów administracji państwowej, a także bez dodatkowego obciążenia budżetu państwa. To strony mają same decydować co i na jakich zasadach będzie ich łączyło, kto i za co oraz ile będzie płacił. Celem tego projektu jest szerokie umożliwienie absolwentom praktycznego zapoznania się z zawodem lub z praktycznymi czynnościami w różnych zawodach oraz z warunkami w jakich im przyjdzie w przyszłości pracować. Ba, taka praktyka, to też szansa pokazania się pracodawcy z najlepszej strony i ewentualnie uzyskanie stałej pracy – wtedy już na ogólnych warunkach, a więc na podstawie Kodeksu pracy.
Umowa o praktykę absolwencką nie ma więc mieć charakteru umowy o pracę, została bowiem skonstruowana jako szczególny typ umowy cywilno-prawnej. Poprzez wyraźne określenie, iż do praktyki absolwenckiej nie będą miały zastosowania przepisy prawa pracy (z niezbędnymi wyjątkami, np. BHP), strony uzyskają elastyczną i odformalizowaną możliwość ułożenia wzajemnych stosunków. Dla ochrony praktykantów i w celu przeciwdziałania ewentualnym zjawiskom niepożądanym ustalono jedynie ramy prawne realizacji praktyk, pozostawiając stronom swobodne ustalenie już szczegółowych warunków umowy.
Już Tacyt zauważył, że „im bardziej chore państwo, tym więcej w nim praw”. Im mniej będzie zbędnych nakazów i zakazów, tym szybciej będzie się rozwijać nasza gospodarka i całe państwo. Wierzę, że znaczna część obecnie tworzonego prawa stanowi dobry przyczynek do państwa, w którym będzie łatwiej się żyło. Państwa, które będzie stało po stronie obywatela, a nie przeciwko niemu.
Adam Szejnfeld
www.szejnfeld.pl