Niebo poprzebijane szpicami minaretów, dachy przykryte kopułami meczetów, leje w ziemi po dawnych kościołach…. Wysadzone w powietrze pomniki, złupione muzea, spalone Biblie zastąpione Koranem… Śniade dzieci krzykliwie bawiące się na każdym rogu, kobiety w czerni spacerujące parami albo w żeńskich grupach, mężczyźni z głowami ogolonymi do skóry i brodami do piersi… Getta dla niewierzących Europejczyków, wydzielone dzielnice dla cudem ocalałych chrześcijan… To za 50 lat widok ulic i placów Rzymu, Paryża, Londynu, Berlina, a nawet…. Warszawy. Widok rysowany grubą kreską przez przeciwników otwarcia Europy na uciekinierów z krajów opanowanych przez barbarzyńskie wojny. Uchodźców z państw, w których akty ludobójstwa jednych przeciw drugim nie wiadomo o co i nie wiadomo po co, to dzień powszedni. To widok niemalże rasistowski, ale działający na wyobraźnię w walce tych, co są „przeciw” z tymi, co są „za”, otwieraniu „drzwi i okien” na nieograniczoną falę imigracji do Unii Europejskiej.
Europa się dzieli, politycy Unii nie mogą znaleźć dobrego rozwiązania. Jedni, w imię solidarności, głosząc humanitarną potrzebę niesienia pomocy, chcą w sposób nieograniczony otwierać Stary Kontynent na uciekających przed biedą oraz barbarzyństwem, inni są temu przeciwni. Także chcą pomagać, ale inaczej. Tam na miejscu, a nie tu w Europie. Walcząc z przemytem, z wykorzystywaniem cierpienia, walcząc z trwonieniem szans ludzkiego życia bezpośrednio w krajach, w których prawa obywateli nie są szanowane. W Brukseli poglądy się ścierają a ludzie giną. Jeśli nie od kul i maczet w swoich ojczyznach, to w otchłani fal Morza Śródziemnego. Kto ma rację? Która metoda mogłaby skuteczniej skończyć z cierpieniem ludzi tam i tu?
Wydaje się, że nie ma jednej cudownej recepty. Pełne otwarcie bowiem, to faktycznie potencjalny szok imigracyjny w Europie. To pojawienie się setek tysięcy, a może i milionów ludzi o innej mentalności, innej religii, innej tradycji, innej historii, innej kulturze, nie tylko tej związanej z tradycją, ale i z systemem społecznym oraz pracą. Ale, co gorsze, pełne otwarcie, to zachęta do wzrostu imigracji, do zwiększenia procesu ucieczki, to wzmocnienie czarnej strefy nielegalnego biznesu robionego na ludziach. To przede wszystkim także wyludnianie terenów Bliskiego Wschodu i Afryki z ludzi aktywnych, dynamicznych, chcących coś zrobić, coś zdziałać, choćby dla siebie. To oddanie pola bandytom, terrorystkom i dyktatorom.
Kraje pozbawione motoru napędowego, jakim są zawsze ludzie chcący zmieniać otaczającą ich rzeczywistość, będą skazane na regres. Na ich terytoriach zostaną tylko jednostki pasywne, łatwo poddające się wpływom, które stanowić mogą kolejny łatwy cel dla rosnących w siłę bezlitosnych islamistów. Dziś Państwo Islamskie działa jedynie na skrawku terytorium Syrii czy Iraku. Jaką jednak mamy gwarancję, że po exodusie ludności z innych terytoriów, nie staną się one ich łupem? Za 10, 20, czy 30 lat może powstać więc kolosalne państwo, kraj ciągnący się z Bliskiego Wschodu aż do po krańce Afryki, któremu będzie przyświecał jeden cel: walka z cywilizacją śródziemnomorską, unicestwienie kultury chrześcijańskiej, zniszczenie układu transatlantyckiego. Wojna cywilizacji może się zatem stać faktem.
Leczenie objawów jest zawsze łatwiejsze niż usuwanie przyczyn ciężkiej choroby. Jednak, abyśmy pomogli ludziom ze wschodu i południa oraz sobie, musimy, nie rezygnując z pomocy humanitarnej na morzu i europejskim lądzie, podjąć jednak także zdecydowanie działania na terytoriach, skąd ludzie zmuszani są do ucieczki. Inaczej będziemy bowiem może mieli spokojne sumienie, ale stworzymy światu nowy konflikt. Tym razem totalny.
Adam Szejnfeld
Poseł do Parlamentu Europejskiego