Bardzo trudno wskazać faworyta w zbliżających się w tym roku wyborach prezydenckich. Największe poparcie (mimo, iż nie wiadomo, kto tak naprawdę w tych wyborach wystartuje) mają: Donald Tusk, Lech Kaczyński, Jolanta Kwaśniewska i Tomasz Lis, choć co róż jakieś notowania pokazują szanse również Marka Borowskiego lub ostatnio nowego marszałka Sejmu – Włodzimierza Cimoszewicza. Innymi słowy – barwne towarzystwo – i politycy, i nie politycy wydają się mieć szanse. Czy to znaczy, że świat „stanął na głowie”? Nic podobnego. Przecież powszechnie znaną jest historia na przykład Ronalda Reagana, prezydenta USA. Zaczynał on jako radiowy komentator sportowy, a w wieku 26 lat podpisał pierwszy kontrakt z wytwórnią filmową i zaczął pracować jako aktor. Jego pierwszym kontaktem z polityką była działalność w związku zawodowym aktorów. Jak potem żartował, “po negocjacjach z producentami filmowymi negocjacje z Gorbaczowem to była łatwizna”. Następnym zajęciem przyszłego prezydenta było prowadzenie własnego talk-show w telewizji publicznej. Dzięki niemu zdobył sobie ogromną popularność, która później zapewniła mu fotel gubernatora Kalifornii. I tak właśnie mężczyzna, który wyznał kiedyś studentom, że największą korzyścią z bycia prezydentem było to, że “mogłem kazać FBI zakwalifikować moje oceny ze studiów jako ściśle tajne”, został najważniejszą osobą w państwie i przez dwie kadencje nieprzerwanej prezydentury cieszył się niemal niezmiennie 70% poparciem. W Polsce pewnie nawet wyższym…
Podobnie wiceprezydent USA, za kadencji Billa Clintona – Al Gore, weteran wojny wietnamskiej. Przez lata pracował jako reporter śledczy w lokalnej gazecie „Tennessean”, żeby potem przez 7 lat reprezentować stan Tennessee w Senacie USA. Gdyby w 2000 roku wygrał wybory z G.W. Bushem dołączyłby do całkiem licznego grona amerykańskich prezydentów z nie całkiem politycznym życiorysem. Jeżeli jednak ktoś jest przekonany, że to wyłącznie amerykańskie „fanaberie”, musi przecież pamiętać, że swego czasu prezydentem Polski był Lech Wałęsa – elektryk ze Stoczni Gdańskiej. Wydaje się więc, że ludzie obdarzeni wielką charyzmą, poczuciem misji i potrafiący znaleźć drogę do ludzkich serc, zawsze przebiją się do wielkiej polityki, jaki by nie był ich życiowy start. Myślę, że to bardzo optymistyczne przesłanie. Ale pamiętać należy także i to, że wyjątki tylko potwierdzają regułę. A regułą w państwach demokratycznych jest to, że profesjonalne zadania wykonywać powinni profesjonaliści. Bycie prezydentem, to nie „zabawa”, to polityka o najwyższym stopniu odpowiedzialności politycznej za państwo i za naród. Dlatego powinna być realizowana prze profesjonalistę, przez wykształconego i doświadczonego człowieka – jednak polityka. Tutaj bowiem nie ma już miejsca na błędy, tutaj nie może być także już miejsca na naukę. Wygrywa się i rządzi – dobrze albo źle.
Adam Szejnfeld
Poseł Platformy Obywatelskiej
http://szejnfeld.sejm.pl