Przywykliśmy nazywać posłów, że są posłami na przykład Ziemi Pilskiej, Ziemi Złotowskiej, Ziemi Chodzieskiej, czy Ziemi Szamotulskiej, itp. Innym razem mówimy o nich, że są posłami na przykład Platformy Obywatelskiej, czy posłami Sojuszu Lewicy Demokratycznej albo posłami Polskiego Stronnictwa Ludowego, czy innej partii. No, niekiedy mówimy: „to nasz poseł”, a na innego natomiast, że „to ich poseł”. Zresztą dzielenie ludzi na “naszych” i “onych” w Polsce jest popularne i swój rodowód ma jeszcze w czasach pezetpeerowskich. To bowiem propagandyści PZPR krzyczeli „kto nie jest z nami, jest przeciwko nam!” No i realizowali swoje. Kto nie był z nimi nie miał pracy, albo miał pracę gorszą, kto był przeciwko nim szedł do więzienia, a minimum na modne wówczas „48 godzin” – tak od czasu do czasu dla przypomnienia „kto tu rządzi”. W przedsiębiorstwach państwowych, w szkołach i na uczelniach, ba, w kościołach były „wtyczki widzące i słyszące wszystko”. Prasa miała swoją cenzurę, a na spotkaniach referaty musiały wcześniej przejść przez akceptację partyjnego aparatu. I oczywiście wszystko w imię dobra obywateli i dla ochrony ich przed parszywymi karłami reakcji. Tak wyglądały wstrętne czasy komuny, czasy rządów sekretarzy. Dobrze, że się skończyły! Ale czy na pewno?! Wszak sekretarze są wśród nas!
W regionie pilskiem jest co najmniej kilka miejsc, w których duch przeszłości straszy, jak jasna cholera (ta choroba, co zabija). Ludzie mówią szeptem, rozglądając się na około. Czy ktoś patrzy? Czy ktoś słucha? Jeśli nie, to podobnie, jak w latach pięćdziesiątych, sześćdziesiątych, czy siedemdziesiątych – mówią, dają przykłady, padają nazwiska. A potem? Potem proszą, by o tym nie mówić innym, aby nie podawać ich danych… Co się dzieje w Polsce, że po 15 latach budowania wolnego, demokratycznego państwa, po 15 latach budowania społeczeństwa obywatelskiego, są jeszcze miejsca wypełnione strachem, że są jeszcze miejsca rządzone bezwzględnie i dyktatorsko, że są miejsca, w których wartością nie jest człowiek i jego praca, lecz własny klan! Liczy się przynależność, a nie użyteczność! Liczy się legitymacja!
Konstytucja Rzeczpospolitej Polskiej w art. 104 mówi: „Posłowie są przedstawicielami Narodu. Nie wiążą ich instrukcje wyborców”. Tylko tyle i aż tyle. Naród jest bowiem suwerenem w wolnej Polsce, a Poseł nie reprezentuje określonej ziemi albo partii. Poseł i owszem, gdzieś mieszka, gdzieś ma swój okręg wyborczy, należy albo nie do jakiejś partii lub innej organizacji. Reprezentuje jednak Naród – ludzi młodych i starych, kupców, rzemieślników i przedsiębiorców, lekarzy i prawników, robotników i rolników, bezrobotnych i bezdomnych, leśników, myśliwych i wędkarzy, dzieci i młodzież – uczniów i studentów. Reprezentuje wszystkich. Ustawa o wykonywaniu mandatu posła i senatora mówi natomiast w art. 2: „Posłowie i senatorowie powinni (w doktrynie polskiego prawa oznacza to, że muszą) informować wyborców o swojej pracy i działalności organu, do którego zostali wybrani”. Oznacza to, że poseł, czy senator ma nie tylko prawo, ale i obowiązek kontaktowania się z każdą wybraną przez siebie grupą społeczną, uczestniczyć w jej życiu, zapoznawać się z jej problemami, zdawać jej sprawę ze swojej pracy oraz z działalności Sejmu i Senatu. Dobrze też, gdy czyni jeszcze więcej. Informuje i edukuje. Przekazuje ludziom młodym i starym wiedzę praktyczną, której nie ma nikt poza nim. Wszak, co przeciętny człowiek wie o pracy Rządu lub Parlamentu, o działalności urzędów, instytucji i agencji państwowych, o „kuchni” stosunków międzynarodowych?… Tylko tyle, co zobaczy w telewizji, lub przeczyta w gazecie. Pięćset sześćdziesiąt osób w społeczeństwie, przedstawicieli trzydziestoośmiomilionowego Narodu, powinno dzielić się swoją wiedzą z innymi. Nie wolno więc zamykać ich w getcie obozu partyjnego. Nie wolno łamać praw i wolności obywatelskich oraz norm konstytucyjnych i ustawowych, bezpodstawnymi, pezetpeerowskimi zakazami. Jest to naruszanie zasad demokratycznego państwa prawa.
Dlaczego tak piszę? Ano dlatego, że są jeszcze takie, ostatnie miejsca w naszym okręgu, gdzie na uroczystości zaprasza się tylko „swoich” posłów i senatorów, gdzie pomaga się zrealizować palny i projekty tylko „swoich” przedstawicieli narodu, gdzie się przeszkadza i podważa, a niekiedy wręcz niweczy społecznie użyteczne inicjatywy innych parlamentarzystów – tych „nie swoich”. Są jeszcze nieliczne miejsca, gdzie wydaje się zakazy swoim podwładnym dyrektorom szkół, domów kultur i innych samorządowych palcówek wpuszczania „nie swoich” na imprezy i spotkania. Są miejsca, gdzie pod groźbą przeróżnych retorsji podobnie wpływa się nawet na osoby i podmioty, które wprost nie podlegają miejscowemu władcy. Wszak ma on w swoich rękach aparat urzędniczy, decyzje, na przykład budowlane, albo w sprawach podatków lokalnych. A to łatwo można wykorzystać dla budowania imperium strachu małego człowieczka. Sekretarze dwudziestego pierwszego wieku, chorzy na amnezję i nienawiść, niestety jeszcze rządzą. Oby jak najkrócej.
Adam Szejnfeld
Posel Platformy Obywatelskiej
http://szejnfeld.sejm.pl