Dyskusje o tym jak będzie wyglądał przyszłoroczny budżet niosą za sobą coraz to ciekawsze wnioski. Są już założenia, niektórzy widzieli nawet projekt, ale tak naprawdę wszystko wywołuje na razie tylko domniemania. Słuchając wypowiedzi Ministra Finansów i szefa rządu odnoszę wrażenie, że trochę sobie nawzajem zaprzeczają. Ale to też może tylko domniemanie.
Tak, nastała ostatnio moda na te… „domniemania”. Najczęściej domniemywane tematy to: kto, co i dlaczego zdefraudował, jakie są prognozy ekonomiczne na nadchodzące lata oraz co Minister Finansów miał na myśli. Domniemania te wywołują również liczne dyskusje i te w mediach, jak i te prywatne. Ku prawdzie zaznaczyć jednak należy, że nie jest istotne czy podejmowane polemiki na te tematy mają odzwierciedlenie w rzeczywistych problemach, czy też nie. Wszak dyskutuje się też dla samej dyskusji. Ważne, że są domniemania. Jednym słowem domniemywać można wszystko i wszystkim bez względu na konsekwencje. Cały problem polega na tym, że każdy domniemywa swoje. Minister Kołodko wraz z premierem Leszkiem Millerem są niewątpliwie „przodownikami” w tej dziedzinie. Jest to o tyle interesujące, że przecież niedawno sami twierdzili, że trzeba twardo opierać się na cyfrach, faktach i statystykach, a nie na…
Z połączenia tych dwóch sposobów pracy uzyskaliśmy równanie: domniemanie + liczby (mogą być każde) = recepta na świetlaną przyszłość. Z oficjalnych informacji wynika, że czeka nas niechybny wzrost gospodarczy. Ten (domniemany) fakt jest usprawiedliwieniem dla pogłębiania deficytu budżetowego, a właściwie pozabudżetowego, bo przecież jak przyjdzie wzrost to pieniądze po prostu „będą”. Pytanie: skąd? Odpowiedź: ze wzrostu. Wszystkich optymistów pragnę jednak przestrzec. Minister Finansów nie zmniejszy, mimo tego domniemanego wzrostu, na przykład podatku od zysków firm z 28% do 24%, jak to już od lat było planowane. Obniży je tylko o jeden punkt procentowy. Sytuacja ta przyprawia o zawrót głowy przedsiębiorców. Oznacza to bowiem, że muszą zwiększyć swoją wydajność ryzykując zmianę planów inwestycyjnych. Nie obniży również podatków dochodowych, poprzez odmrożenie progów. W konsekwencji takie działanie będzie sprzeczne z rządową ofensywą „Przede wszystkim przedsiębiorczość”. No, ale jest to jakaś odpowiedź, odpowiedź na pytanie skąd wziąć pieniądze. Przedsiębiorcy opierając się na swoich domniemaniach – sprzecznych z tym Ministerialnymi – zdają sobie sprawę z trudności obecnej gospodarki. Faktem jest (nie domniemanym), że kulą u nogi polskiego biznesu jest nadmierny fiskalizm. Zbyt duża ingerencja państwa w gospodarkę poprzez coraz liczniejsze koncesje, ograniczenia i wysokie podatki jest jak zaciągnięty hamulec ręczny. A przecież już dawno udowodniono niedołężność gospodarki centralnie sterowanej, zwłaszcza tej, co łapę na hamulcu trzyma. Uzależnienie przedsiębiorczego społeczeństwa od państwa zabija kreatywność obywateli i zaprzecza wolnemu rynkowi. Lecz cóż, jak i tak ma być wzrost, to może się nie powinniśmy tym przejmować, prawda? Kiedyś mówiono: rząd i tak się wyżywi. A może teraz rząd uważa, że: przedsiębiorcy i tak przeżyją. No tak, może i przeżyją, tylko, czy przeżyją ich pracownicy powiększający ciągle rzesze bezrobotnych poszukujących jakiejkolwiek pracy? A jeśli jednak nie, to kto będzie winny? Czy rząd wtedy odpowie: „Przede wszystkim przedsiębiorczość”?… E… tak tylko sobie domniemywam.
Adam Szejnfeld
Poseł Platformy Obywatelskiej
szejnfeld@wp.pl
http://szejnfeld.sejm.pl