Życzenia od święta.
“Dzień dobry, miłego dnia. Co słychać? Dziękuję, wszystko dobrze. A u Ciebie? Dziękuję, również wszystko w porządku. Dzień dobry, jak się spało? Dzięki, fantastycznie. Witam serdecznie, jak zdrowie? Dziękuje, świetnie.”….
Och! jak rzadko u nas słyszymy takie właśnie wymiany grzeczności. Częściej nasze powitania brzmią zgoła inaczej: “…dobry… . Jak leci? Eeee… stara bieda! Co słychać? Aaaa… Kula się. Dzień dobry, jak podróż? Strasznie, szkoda gadać! Jak się czujesz? Podle, wszędzie mnie boli”… Już od samego rana, już od samego pierwszego w dniu telefonu, czy spotkania z bliską osobą albo znajomym nastawiamy siebie i innych negatywnie do życia. Wszystko jest źle, wszystko musi się nie udać. Życzenia są i owszem dobre, ale na święta, albo z okazji jakiejś uroczystości. W powszedni dzień nie mamy dla siebie pozytywnego przekazu. W normalne dni nie mamy życzeń do rozdawania; mamy do rozdawania ból, biedę i zawiść. A przecież przywitanie, kurtuazyjna wymiana słów nie ma służyć opisowi rzeczywistości. Powinna służyć dobremu przekazowi, wytworzeniu dobrej relacji, pozytywnemu kontaktowi między człowiekiem a człowiekiem. Ma być bardziej dobrym życzeniem, słownym uśmiechem do kogoś, kogo właśnie spotkaliśmy, niż oddaniem stanu ducha, czy ciała. Dlatego w języku słów i konwencji ludzie wymyślili takie właśnie zwroty, jak “Dzień dobry”, czy “Dobrej nocy” oraz takie gesty, jak podanie ręki na powitanie, czy machanie dłonią na pożegnanie, a nie obraźliwe słowa lub krzywe miny albo grożeniem pięścią na wszelki wypadek. Obowiązują one bez względu na to, czy kogoś znamy i szanujemy, czy też nie. Powinny być podejmowane również bez względu na to, czy komuś życzymy dobrze, czy też przeciwnie. Świat się do nas uśmiecha bowiem, a życie niesie dobrą nadzieję, gdy jesteśmy czyści, otwarci, radośni i chętni na przyjmowanie dobra. Ludziom zamkniętym w sobie, wrogim innym, zazdrosnym i zawistnym, rzadko się udaje. Życie i szczęśliwy los się od nich odwraca!
Czas i miejsce.
Wszystko musi mieć swój czas i swoje miejsce. Wszystko też musi mieć swoją formę. Ale co najważniejsze, każdy przekaz musi mieć swojego właściwego adresata. W przeciwnym razie nie tylko nie osiągamy zamierzonego celu, ale wręcz odwrotnie, odpychamy od siebie ludzi, którzy są nam nawet wysoce przychylni. Niestety, bardzo często w bólu i w rozgoryczeniu nie zauważamy różnicy między okolicznościami oraz ludźmi, którzy są właściwi do dzielenia się z nimi naszymi problemami, a ludźmi i sytuacjami, które się do tego nie nadają. Ponadto, nawet wtedy gdy i miejsce, i czas, i ludzie są właściwi, najczęściej nie mamy umiaru w mówieniu o naszych zmartwieniach. Na nasze więc problemy zaczynają się nakładać nowe, inne. Coraz więcej osób unika spotkań z nami, coraz więcej osób unika rozmów. Kontakty towarzyskie, a nawet rodzinne, stają się coraz rzadsze, krótsze, sztuczne, jakby z konieczności, z poczucia obowiązku, a na pewno nie z przyjemności. Są sztywne, drętwe, aż w końcu…. zanikają.
Najgorzej jest, gdy nie tylko jesteśmy takimi zgrzybiałymi, wiecznymi malkontentami, lecz gdy trapi nas faktycznie niebywale ogromny problem. Problem trudny do wyobrażenia, do rozwiązania. Problem, który tworzy dramatyczną, czy wręcz tragiczną sytuację, w której się znaleźliśmy. Wtedy, ta niesprawiedliwa sytuacja nie daje nam spokoju. Nie panujemy nad emocjami, własnymi uczuciami. Gorycz, która nas zżera powoduje, ze chcemy ją koniecznie przelać na innych. Chcemy widzieć, słyszeć, że to, co nas spotkało jest niesprawiedliwe. Ale niestety, innym trudno poradzić coś na tę niesprawiedliwość i zaczyna się kolejna faza problemów…
Bezsilność.
Żaden człowiek nie lubi być bezsilny, nikt nie lubi nie mieć wpływu, nie móc zmienić losu swojego lub innej osoby. Szczególnie nie lubimy sytuacji braku możliwości pomocy innemu człowiekowi i zarazem braku zrozumienia tej właśnie osoby, że tak jest. Ale co najważniejsze – najbardziej nie lubimy, gdy jesteśmy obarczani nie własnymi winami, a sytuacja, okoliczności albo stosunek do osoby, której kwestia dotyczy, nie pozwala na stanowcze zaprotestowanie.
Bezsilność jest największym ciężarem sumienia. Dręczy w dzień i w nocy. Nie daje zasnąć, nie daje żyć. Jednak bezsilność, bardzo często też wyzwala niebywałe pokłady współczucia, brania na siebie dużej części cierpienia innej osoby, wyzwala współcierpienie. Daje ulgę – i cierpiącemu i współczującemu – ulgę, która zbliża do siebie ludzi, wytwarzając ciepło i więź tak potrzebne do przetrwania złego czasu. Niestety, wielu jednak marnuje to dobro, które się rodzi i nazywa “współczucie”. Trwoni poprzez pogardę dla niego, poprzez szyderę, umniejszanie wagi, poprzez rezygnację ze współczucia. A rezygnacja taka jest rezygnacją z bycia wśród innych ludzi, bycia członkiem większej całości, jest rezygnacją z szansy udzielenia sobie pomocy. Często też, taka rezygnacja zaczyna z czasem rodzić zazdrości i zawiść. Zazdrość do innych ludzi, którzy nie mają takich kłopotów, którym się wiedzie. Zaczyna się podły proces wytykania innym ich szczęścia. Proces, który u niektórych kończy się “podkładaniem nogi”, “kopaniem dołków”, myśleniem jak komuś zatruć życie, jak kogoś zadręczyć, by nie maił lepiej od nas.
Sam na sam z samotnością.
Często ludzie, którzy mają niebywałe i długotrwałe kłopoty, nie potrafią już z czasem żyć bez nich. Dlatego też ludzie odsuwają się od innych osób, które mają bardzo poważne problemy. Najczęściej nie lubimy spotykać się z ludźmi bardzo chorymi, z ludźmi, którzy stracili kogoś bliskiego, z ludźmi, którzy są bezdomni lub autentycznie bezrobotni, ludźmi, którzy mają wieloletnie i skomplikowane sprawy urzędowe albo sądowe. Unikamy spotkań z ludźmi, których problemy, poprzez swoją wagę, zdominowały całkowicie ich proces myślowy. Zdominowały do tego stopnia, że nie potrafią, podczas spotkań towarzyskich lub poświeconych zupełnie innym sprawom, rozmawiać na odrębny tematy, nie potrafią o swoich problemach nie “komunikować” otoczeniu. Piszę w cudzysłowiu, gdyż często nie polega to tylko na mówieniu o swoich problemach, ale też na sugestiach, gestach, sposobie bycia, ubierania się, zachowywania się….
Narzekanie, gderanie, klnięcie na cały świat, ciągłe mówienie o kłopotach, problemach, bólach, gburowatość i wieczne utyskiwanie – skutecznie odpycha nas nawet od najbliższych. Wyrażana zazdrość o powodzenie i sukcesy innych, zawiść z powodu gorszej swojej pozycji w porównaniu z innymi, zaciętość i bezkompromisowość, odrzuca nas nie mniej niż wyniosłość i pycha. Skrajności bowiem, żadne zachowania ekstremalne, nie dają szansy na sukces, szansy na dobre znajomości, szansy na przyjaźń, wdzięczność lub współczucie. Wręcz przeciwnie, wywołują antypatie, dużą niechęć, niekiedy nawet agresję i wrogość otoczenia. Wszystkie te niedobre uczucia natomiast, ich suma, stają się z czasem barierą nie do przebycia dla radości i szczęścia. Stają się murem, za którym spotykamy się już tylko sam na sam z samotnością, z własną samotnością. Budzą wreszcie gorycz, która zabija z czasem ambicje i nawet ostatnią nadzieję. Potem zostaje już tylko pustka, a po pustce nicość. Koniec.
Uśmiech przez łzy
Oczywiście, to wszystko nie dotyczy tych wybitnych osób, które potrafią śmiać się i wcale nie przez łzy. One swoimi sprawami, swoimi nieszczęściami nie obarczają – to nie znaczy, że nie dzielą się – nie winią swojego otoczenia, ludzi, którzy nie są winni ich nieszczęść i nic albo niewiele mogą zdziałać, by zmienić okrutny los. Często, właśnie tacy ludzie, otwarci i przyjaźni, mimo nieszczęść, dają sobie radę samemu albo przy pomocy przyjaciół, bo ci przyjaciele są. Po prostu są. Nie zostali “przegnani” chronicznie minorowym nastrojem, nieuzasadnionymi pretensjami, wyzwiskami i krzykiem, oczekiwaniem na samorozwiązanie kłopotów, żądaniem ciągłego zainteresowania, cudu.
Trzeba więc pamiętać, że im większe nieszczęście, tym mniejsza możliwość wsparcia, a nawet pocieszenia. Im większe nieszczęście, tym większa jest niemoc, bezsilność. Im większe nieszczęście, tym bardziej otwarcie należy przyjmować szczere współczucie i darowane ciepło. Im większe więc nieszczęście własne, tym bardziej trzeba potrafić się cieszyć ze szczęścia innych. I co najważniejsze – im większe nieszczęście, tym bardziej trzeba je trzymać z daleka od swoich przyjaciół, by ich nie stracić.
Adam Szejnfeld