Czy to koniec Ukrainy w kształcie, jaki znamy z aktualnych jeszcze map? Czy Krym stanie się areną pierwszej wojny na kontynencie europejskim w XXI w.? Władimir Putin, w imię swoich interesów, barbarzyńsko zagrał, łamiąc umowę, której nawet sama Rosja jest sygnatariuszem i pchając kontynent w stronę wojny. NATO i Unia Europejska płacą cenę za lata miękkiej polityki wobec Rosji, ale Rosji też przyjdzie zapłacić. W parę dni po igrzyskach w Soczi, politycy z Moskwy rozbili w drobny pył swój budowany latami wizerunek niby odpowiedzialnych graczy w polityce międzynarodowej.
Jest wiele negatywnych skutków imperialnej agresji Putnia na Ukrainę. Jednym z nich jest słabnąca gospodarka. Prymitywny atak Rosji skutecznie wystraszył część inwestorów, którzy wyprzedają akcje rosyjskich spółek, w tym zwłaszcza Gazpromu. Znaczące spadki odnotowała również rosyjska waluta. To zagraża całej gospodarce rosyjskiej, która i bez tego rozwijała się w ostatnich latach marnie. Jeśli jednak Wschód wpadnie w spiralę kryzysu, to odczuje to także polska gospodarka. Pamiętamy fatalny rok 2008, kiedy to polscy eksporterzy zaczęli notować wyraźny spadek zamówień od kontrahentów zza wschodniej granicy, a w dodatku z trudem egzekwowali płatności za wcześniej zrealizowane dostawy. W efekcie, w kolejnym roku kilkukrotnie wzrosła zarówno liczba, jak i łączna wartość przeterminowanych należności. Czy tym razem może być jeszcze gorzej?
Nikt jeszcze nie wie, jak zakończy się kryzys na Ukrainie. W chwili, kiedy piszę te słowa, sytuacja zmienia się z godziny na godzinę i nie są to zmiany w dobrym kierunku. Rosja realizuje wielokrotnie przećwiczony już przez siebie scenariusz ekspansji terytorialnej, znany w zasadzie od lat 40-tych ubiegłego wieku, w którym „na prośbę” jakiejś grupy Rosjan lub „zaprzyjaźnionego” rządu wyrusza ze zbrojną „pomocą”. Nie mogąc przełknąć porażki, jaką zgotowała mu majdanowska rewolucja Putin próbuje zawłaszczyć chociaż Krym, a być może i wschód kraju. Jeśli nikt nie powstrzyma tego szaleństwa, nie wyleje kubła zimnej wody na rozpalone głowy rosyjskich polityków, to jest wysoce prawdopodobne, że będziemy w Europie mieli nawet coś więcej, niż konflikt zbrojny.
Każdy, kto prowadzi interesy w Rosji wie, jak nieprzewidywalny i podatny na politykę jest to obszar. „To nie jest rynek dla ludzi o słabych nerwach” powtarzają mi przedsiębiorcy robiący interesy w Rosji. Powtarzają też jednak, że wciąż tam jest wielki potencjał i ogromne pieniądze do zarobienia. To spore ryzyko, które jednak wszyscy podejmują świadomie. Stają się tym samym zakładnikami bieżącej polityki Wladimira Putina i bywa, że płacą za to wysoką cenę.
Tracą jednak nie tylko przedsiębiorcy, ale miliony wschodnich konsumentów na rynkach objętych grami politycznymi. Zmuszeni są do kupowania droższej żywności, a czasem do marnej jakości substytutów zachodnich produktów lub mięsa. Cierpią jednak w milczeniu, bo Moskwa protestów nie toleruje. Milczeć jednak nie powinni rosyjscy przedsiębiorcy, którzy poprzez polityków powinni wywierać presję na swoją władzę. Groźba spowolnienia a może i kryzysu gospodarczego, spadku obrotów w wymianie handlowej i wszelkie tego skutki dla rynku wewnętrznego powinny otrzeźwić, choć niektóre głowy. Być może więc sankcje gospodarcze, embargo mogłoby być jednym z bardzo wielu instrumentów, które należałoby natychmiast użyć. Wiem, w przypadku tak potężnego państwa, to może być broń obusieczna, jednak różnica między wojną gospodarczą a militarną jest zasadnicza – nie giną w niej ludzie. Trzeba więc bardzo pilnie rozważyć użycie właśnie tej broni. Oczywiście, pamiętać należy, że jeśli gramy wyłącznie sami, to taka strategia nie będzie działała, ale jeśli do wspólnej akcji przekonalibyśmy całą Unię Europejską, USA i wiele innych krajów, to szanse powodzenia presji ekonomicznej znacznie by wzrosły.
Adam Szejnfeld
Poseł na Sejm RP