„Morderstwo w przestworzach”, tak właśnie brytyjski The Guardian zatytułował artykuł o tym, co wydarzyło się w czwartek w okolicach Szachtarska na Ukrainie. Pierwsze doniesienia o zestrzeleniu Boeinga 777 malezyjskich linii lotniczych nad terytorium Ukrainy dotarły do nas ok. godz. 16:30. Zaledwie kilka godzin wcześniej, w ostatnim dniu sesji plenarnej w Strasburgu, głosowałem za przyjęciem rezolucji, w której w bardzo mocnych słowach potępiliśmy bezceremonialne mieszanie się Rosji w wewnętrzne sprawy Ukrainy.
Czytając teraz raz jeszcze tekst naszej rezolucji, aż trudno mi uwierzyć, jak bardzo prorocze słowa się w niej znalazły. W punkcie 9. rezolucji Parlament Europejski: „apeluje do Rosji, aby z prawdziwą determinacją poparła plan pokojowy, przyjęła środki umożliwiające skuteczne kontrolowanie jej granicy z Ukrainą i powstrzymanie ciągłego przerzucania przez granicę nielegalnych grup zbrojnych oraz broni i sprzętu, a także zakończenie działań zbrojnych i infiltracji, aby niezwłocznie ograniczyła liczebność oddziałów przy granicy z Ukrainą i wycofała je, a także aby wykorzystała swoją władzę nad rebeliantami i najemnikami, zmuszając ich do przestrzegania zawieszenia broni, złożenia broni i wycofania się z powrotem do Rosji”.
Ale przyjęcie tej rezolucji też nie było takie proste. Poprzedziła ją burzliwa dyskusja z szefową unijnej dyplomacji, Catherine Ashton, od której domagaliśmy się wyjaśnień, dlaczego Unia i państwa członkowskie pozostają bierne wobec tego, co się dzieje na Ukrainie. Sam tekst rezolucji też był negocjowany do ostatniej chwili. Dlaczego? Ze względu na interesy gospodarcze, powiązania kapitałowe albo po prostu prokremlowskie sympatie. Nie brakuje tych, którzy za nic nie chcą głośno powiedzieć, że prorosyjscy separatyści – albo raczej terroryści, jak ich powinniśmy teraz nazywać – żeby nie powiedzieć mordercy, nie byliby w stanie utrzymać swych pozycji bez militarnego wsparcia Moskwy. Dla jednych Ukraina jest za daleko, dla innych to sprawa wewnętrzna naszego sąsiada. „Nie będziemy umierać za Donieck”. Skądś to znamy, prawda?…
Pytanie, co teraz zrobi społeczność międzynarodowa? Oczywiście, zaraz po katastrofie pojawiły się ze wszystkich stron żądania międzynarodowego śledztwa. Służba Bezpieczeństwa Ukrainy już wczoraj poinformowała, że ma twarde dowody na to, że malezyjski samolot został zestrzelony za pomocą wyrzutni rakietowej Buk. Mieli ją obsługiwać rosyjscy wojskowi, którzy przybyli na terytorium Ukrainy razem z wyrzutnią rakiet. Czy w tej sytuacji Władimir Władimirowicz Putin pozwoli na niezależne śledztwo międzynarodowej? Wątpię. Tym bardziej, że cały czas napływają informacje o tym, że teren katastrofy, kontrolowany przez separatystów-terrorystów, jako już się rzekło – morderców, nie został odpowiednio zabezpieczony, szczątki samolotu są przygotowywane do wywiezienia do Rosji, a zwłoki i bagaże ofiar są okradane i wywożone w nieznane miejsce.
Zginęło prawie trzysta, niewinnych osób, w tym dzieci, a w Europie i na świecie mówi się jedynie o konieczności wprowadzenia „kolejnego etapu sankcji”, sankcji przeciw Rosji. Hym… przecież Putin, gdy zajmował Krym śmiał się z sankcji, kiedy wchodził separatystami na Ukrainę nie przejmował się retorsjami, w końcu także i teraz, po tym ohydnym mordzie, nie ubolewa na ofiarami i dalej nie boi się reakcji świata. Czy więc są takie sankcje, które mogłyby go zmusić do zmiany stanowiska? Uważam, że tak – tylko takie, które dotknęłyby go osobiście. Rosjanie bowiem, mają inną mentalność, niż my, ludzie Zachodu, zwłaszcza ludzie władzy w Rosji. Nie ma takiej ceny, którą nie są gotowi zapłacić koszem swojego narodu, dla osiągania własnego celu. Zatrzymać może ich zagrożenie więc wyłącznie osobiste. Dlatego reakcje Zachodu, ba nawet sankcje, powinny udrzeć w samego Putnia. Inaczej wojna się nie zakończy, a wręcz przeciwnie, będzie się nasilała.
Adam Szejnfeld
Poseł do Parlamentu Europejskiego