Nadeszła jesień. Ten ponury i deszczowy czas, kojarzący nam się prawie wyłącznie ze słotą i szarością obfituje w polityczne i gospodarcze pomysły. Czas do najbliższych wyborów parlamentarnych jest coraz krótszy, to też przeróżnych idei przybywa nam jak grzybów po deszczu. Najważniejsze pytanie, szeregujące je w kategoriach: pożyteczne – niepożyteczne, czy też, odpowiedzialne – nieodpowiedzialne odnosi się do celu promowanej idei. Czy ma ona przynieść polepszenie życia na długie lata, czy tylko na najbliższe miesiące. Wydaje się oczywiste, że wszelkie doraźne próby uzdrawiania naszego państwa nie na wiele już się zdadzą. Wszem i wobec obwieszcza się nam potrzebę oszczędzania, jednak po sposobie zarządzania krajem owych oszczędności nie widać. Mnożenie pokrywających się kompetencjami stanowisk i utrzymywanie związanych z nimi przywilejów jest kosztowne.
Podstawą sprawnego funkcjonowania państwa jest dobre i przejrzyste prawo. O jego jakości stanowi organ je uchwalający – parlament. Sejm i Senat są odpowiedzialne za jakość stanowionego przez nie prawa. W obu izbach zasiada łącznie pięciuset sześćdziesięciu posłów i senatorów. To ponad pół tysiąca osób, powołanych do rzetelnego stanowienia prawa. Czy tak wielka liczba ludzi spełnia swoje zadanie w tym względzie? Z praktyki wiemy, że nie spełnia. Gdzie zatem leży przyczyna tak niesprawnego systemu stanowienia prawa? Czy potrafimy wskazać winnego takiego stanu rzeczy? Być może jego przyczyną jest zbyt wielu „odpowiedzialnych” za stanowienie prawa. Czterystu sześćdziesięciu posłów potrafiących sknocić najistotniejsze dla państwa akty prawne oraz stu senatorów powołanych do, jak powszechnie się sądzi, przechwytywania niewłaściwych ustaw nie daje żadnej gwarancji jakości prawa. Czy stać nas na utrzymywanie takiej armii ludzi, którzy nie spełniają swej podstawowej funkcji?
Co robi senator? Do czego nam Senat? Obecnie prace Senatu sprowadzają się praktycznie do poprawiania prac Sejmu. Czy nie lepiej zatem postawić na podniesienie jakości ustaw sejmowych? Czy nie lepiej zmienić system i filozofię tworzenia prawa zamiast utrzymywać „stu sprawiedliwych”? Pytania te są aktualne, zwłaszcza, że Senat od dawna nie spełnia już swojej zasadniczej roli „bramkarza” dla złego prawa. Faktem jest, że duża liczba ustaw przyjętych przez Senat jest unieważniana przez Trybunał Konstytucyjny. Aktualnie za pozostawieniem Senatu opowiadają się głównie sami senatorowie, a podstawowy argument przytaczany przez nich, że Senat jest potrzebny, aby poprawiać ustawy przygotowywane przez Sejm jest o tyle nieprawdziwy, że tylko piętnastu na stu senatorów ma wykształcenie prawnicze. Co więcej, koszt utrzymania tych „ekspertów” równy jest trzystu milionom złotych. Gdyby podobną kwotę przeznaczyć np. na rozwój infrastruktury komunikacyjnej mogłoby się okazać, że przybywa nam rocznie kilkadziesiąt kilometrów dróg. Pomysłów na wykorzystanie zaoszczędzonych w ten sposób środków z pewnością byłoby więcej. Trudno się jednak spodziewać, że sami senatorowie, a w ślad z nimi wspierająca ich koalicja rządząca opowiedzą się za likwidacją izby. Chociaż wynikające z tego korzyści i oszczędności wydają się być oczywistością, to jednak nie zbyt wyraźną dla wszystkich. Ci, którzy powinni rozumieć potrzeby państwa, rozumieją raczej interesy własne, a zamiast ciąć koszty, powiększają je. Czy to jest sposób na lepszą Polskę?
Adam Szejnfeld
Poseł Platformy Obywatelskiej
Adam.Szejnfeld@sejm.pl
http://szejnfeld.sejm.pl