Lenie, nieroby, pięknoduchy. Nastał rząd, który niczego nie zrobi, niczego nie osiągnie, bo… mu się nie chce. A do tego jeszcze zepsuje. Tak mówiono ponad rok temu, tuz po wyborach i później. Benzyna po 5 złotych za litr, mieszkania po 10 tysięcy złotych za metr i znaczne podwyżki cen żywności. Wszystko to były prognozy wielu ekonomistów, bankowców i dziennikarzy. Łączyły je jedno – nie były prawdziwe, nie sprawdziły się. Właśnie takie prognozy mogliśmy przeczytać na początku 2008 roku. Przyznać trzeba, że niektórych napawały strachem, skutecznie potęgowanym przez opozycję i niektóre media. W Polsce wszyscy wiedzą, że bać się lubimy, wielu więc powtarzało do znudzenia jak straszny dla naszych portfeli ma być nowy 2008 rok.
„Strachy na Lachy”. Dzisiaj wiemy jak nieprawdziwe i przesadzone było straszenie i jak fałszywe były te prognozy. Mimo to, niewiele się zmieniło, dalej lubimy się bać i z jeszcze większym zaciekawieniem słuchamy tych, którzy przewidują wyłącznie katastrofy i kataklizmy, niż głosów odwołujących się do zdroworozsądkowej oceny sytuacji. Wieszczących kłopoty nie brakuje – dominuje oczywiście opozycja, która zdaje się funkcjonować w myśl prostej zasady – „im gorzej dla kraju, tym lepiej dla nas”, ale również sporo jest ekonomistów, którzy szerząc czarne scenariusze próbują przebić się w mediach. W głos ich wszystkich z uwagą wsłuchują się media, które doskonale wiedzą, że kataklizmy „sprzedają” się najlepiej”.
W ostatnich miesiącach znów, podatny grunt pod czarnowidztwo dał światowy kryzys finansowy i choć nie należy bagatelizować jego rozmiarów, to chyba znów daliśmy się przekonać tym wszystkim, którzy ze straszenia uczynili oręż w walce o zyskanie szerokiej publiki. Co jednak naprawdę nas czeka? Przed polską gospodarką owszem kilka, kilkanaście trudnych miesięcy i spadek dynamiki wzrostu gospodarczego, po których naturalną koleją rzeczy przyjdzie odbicie i odczuwalne przyspieszenie rozwoju kraju. Do tego czasu zarówno osoby indywidualne jak i przedsiębiorstwa muszą ostrożniej zaciągać nowe kredyty i uważnie inwestować zgromadzone środki.
Dotychczasowe reakcje krajowej gospodarki na problemy zagranicznych rynków finansowych pozwalają zakładać z dużym prawdopodobieństwem, że w Polsce nie będzie kryzysu, a jedynie spowolnienie gospodarcze, które jest nieuniknione ze względu na więzi gospodarcze łączące nas z innymi krajami. Krajowe banki, dzięki przestrzeganiu dość rygorystycznych zasad, dobrze zniosły ostatnie zawirowania i dlatego odważniej możemy spoglądać na wyzwania nadchodzących miesięcy.
W ostatnim czasie znacząco spadły ceny paliw i wielu innych towarów, co pozytywnie odczuliśmy w naszych kieszeniach. Zapewne tak mocne obniżki są chwilowe, bo równocześnie, jak zawsze w styczniu, mamy również i podwyżki, ale póki co pozwalają się nam cieszyć tańszym życiem. Nie spada więc optymizm polskiego konsumenta – potwierdzają to bieżące wyniki sprzedaży detalicznej, a przede wszystkim kolejki w sklepach. I chociaż lubimy narzekać, to chyba światowego kryzysu się na razie nie boimy. To dobrze, bo choć w kraju kryzysu nie mamy, to właśnie powszechna panika mogłaby się do niego znacząco przyczynić.
Aczkolwiek wciąż nie brakuje w telewizji i w prasie czarnych scenariuszy, to dostrzegam wśród Polaków narastającą niechęć do etatowych proroków od pesymistycznych wizji. To symptom trzeźwego podejścia do życia, pokazujący, że Polacy prawidłowo oceniają sytuację i nie mają ochoty wierzyć w czarne scenariusze. I choć nie mamy znaczącego wpływu na kurs walut czy cenę gazu ziemnego, to wciąż pozostajemy kowalami własnego losu i to jak będzie wyglądała Polska za dwanaście miesięcy zależy w dużej mierze także od nas samych.
Adam Szejnfeld
www.szejnfeld.pl