Miniony tydzień był w polskiej polityce bardzo burzliwy. Jedni ministrowie odeszli, inny przyszli jeszcze inni zapowiadali, że odejdą, jeśli….
Co to oznacza? Ano tylko to, że rząd ten, co o nim by nie mówić, jest rządem słabym i nie posiada poparcia, nie tylko społecznego, ale też politycznego w kręgach, które go wyłoniły. Nie wróży to dobrze na przyszłość, chyba, że… moglibyśmy liczyć na szybkie wybory. Niestety, nie należę w tym zakresie do optymistów. Jeśli miałbym obstawiać zakłady, to obstawiałbym termin jesienny, ale przyszłego roku. Co prawda, trochę ostatnie zamieszanie polityczno-kadrowe zasiało we mnie wątpliwości w tym zakresie, ale w końcu sądzę, że „posłowie dietetyczni”, jednak nie pozwolą na odebranie sobie diet przed terminem.
W minionym tygodniu prawdziwym hitem było też uchwalenie ustawy o waloryzacji rent i emerytur. Projekt ten od wielu miesięcy wywoływał niebywale zainteresowanie prawie wszystkich, bo i samych emerytów, poityków, dziennikarzy i w końcu osób związanych z rynkami finansowymi. Nieprzyjęcie ustawy groziło dymisją wicepremiera Hausnera i zaprzepaszczeniem szansy na uzdrawianie finansów publicznych, które są w kryzysie. Przyjęcie natomiast groziło niezadowoleniem osób starszych będących już poza wiekiem produkcyjnym i kolejnymi rozłamami politycznymi. Spór trwał nie tylko o pieniądze i interes ludzi, ale też o wiarygodność wszelkiego rodzaju wyliczeń. Nie bez znaczenia było także i to, czy ustawa ta będzie elementem pewnego, jednolitego systemu naprawiania państwa, czy tylko jednostkowym rozwiązaniem stwarzającym oszczędności kosztem tylko jednego środowiska.
Gdy do Sejmu wiele miesięcy temu wniesiony został pakiet zwany „planem Hausnera” Platforma Obywatelska uznała go za mało wiarygodny i ogłosiła, że jeśli poprze, to tylko poszczególne ustawy, gdy będą one stwarzały szansę na poprawę sytuacji i to nie tylko kosztem najbiedniejszych, ale przede wszystkim kosztem administracji i władzy. Ta pozytywna nasza reakcja na Plan dobrze została odebrana przez społeczeństwo i środowiska opiniotwórcze, lecz kryzys w rządzie Millera, odchodzenie od reform jego ekipy i próby zaciskania pasa jedynie kosztem najbiedniejszych spowodowały, iż zmuszeni zostaliśmy do zmiany stanowiska. Ogłosiliśmy, że dopóki nie pojawią się przesłanki podejmowania rozwiązań w duch sprawiedliwości społecznej, dopóty nie będziemy popierać ustaw z Planu Hausnera, w tym przede wszystkim ustawy o zmianie waloryzacji rent i emerytur.
Miniony piątek w Sejmie, można by zaliczyć do tych nielicznych dni, w których i opozycja i władza (choć nie cala, np. LPR i PiS z prawa lub UP z lewa) uznały, ze są sprawy ponad podziałami. Włączenie do omawianej ustawy słusznej propozycji zniesienia tzw. „starego portfela” stało się momentem przełomowym dla hausnerowskiej ustawy. Jedyne, co budziło poważne obawy, to to, czy znajdą się na tę „sprawiedliwość dziejową” pieniądze, bo wszak budżet jest w tak opłakanym stanie, ze uchwalenie tej ustawy bez wyliczeń groziłoby tylko tym, że byłyby to puste słowa na białej kartce papieru. Dlaczego? Gdyż chodzi o wydatki skali ok. 12 miliardów złotych do 2011 roku! Suma, trzeba przyznać astronomiczna. Tylko wariat podejmowałby rozstrzygnięcie tego rodzaju bez zastanowienia, bez przemyślenia, bez wyliczeń. Dlatego Platforma wstrzymywała swoją decyzję, żądała danych, obliczała… Jeśli rząd się nie pomylił (bo nie chcę powiedzieć, jeśli rząd nie oszukał), to przy rozwiązaniu pakietowym, jakie podjęliśmy w piątek, „operacja” powinna się udać, a by „pacjent w międzyczasie nie umarł”, likwidacja starego portfela rozpocznie się w pierwszym rzędzie od osób najstarszych.
Adam Szejnfeld
Poseł Platformy Obywatelskiej
Adam.Szejnfeld@sejm.pl
http://szejnfeld.sejm.pl