Na początku przynudzę – jak wielu już określa dobre wiadomości o polskiej gospodarce. W najnowszym rankingu Unii Europejskiej stabilności i wzrostu pięciu kluczowych dla gospodarki wskaźników, Polska zajęła pierwsze miejsce wśród 24 krajów. Według ekonomistów nasza produkcja, zatrudnienie, kondycja rynku i eksport praktycznie nie doświadczyły skutków kryzysu. To już któryś raz z rzędu, kiedy słyszymy, że jesteśmy liderami. Chciałoby się, żeby naszym sportowcom na olimpiadzie szło choćby w części tak dobrze jak nam w gospodarce… Oczywiście nie oznacza to, że nie doznajemy kłopotów, a nasze aspiracje są zrealizowane. Wszak te badania, to porównywanie nas do innych krajów Unii, tam natomiast od kilku lat dobrze się nie wiedzie. Tak, czy owak aktualnie lepiej mieć nasze, niż ich zmartwienia.
Przyczyny naszego sukcesu są wielorakie i na pewno nie ograniczają się do jednego aspektu. Przebojowość i przedsiębiorczość Polaków na pewno wsparła rozważna polityka gospodarcza rządu, zwłaszcza budżetowa oraz bodziec finansowy, jaki przyjęliśmy w latach 2008-2011. Kapitalnie rósł nam eksport, a nie bez znaczenia był również i dobry popyt wewnętrzny. Wszystko to generowało też nowe inwestycje, a te hamowały niepożądany wzrost bezrobocia. W ostatnich miesiącach naszą gospodarkę skutecznie napędzało także EURO 2012 i choć ostrożnie patrzymy w przyszłość, zwłaszcza tę najbliższą, to pozycję wyjściową do stawienia czoła najnowszej fali kryzysu mamy zupełnie niezłą.
Nie wszędzie jednak nasza gospodarka radzi sobie równie dobrze i to zdaje się być dzisiaj naszym najbardziej palącym problemem. Od kilkunastu miesięcy czarne chmury zbierają się na przykład nad polską branżą budowlaną, która po latach prosperity doświadcza kłopotów. Jeszcze niedawno wydawało się, że wobec najwyższych nakładów w historii na rozwój infrastruktury, nic złego nie ma prawa przydarzyć się firmom budującym chociażby drogi. Dlatego akcje spółek, które wygrywały przetargi, szybowały w górę, firmy zatrudniały tysiące nowych pracowników, a „podczepienie” się pod ten rynek zdawało się być nie tylko dobrym sposobem na przetrwanie niepewnych czasów, ale i na rozwój.
Co się więc stało? Część specjalistów uważa, że firmy w dużej mierze same sobie są winne, gdyż nierealnie szacowały koszty wykonywanych prac, na przykład nie przewidując zwyżek cen materiałów. Podobnie podejmując ze sobą konkurencję cenowa, nie zważały na to, czy za skaranie niskie ceny podołają w ogóle wykonaniu zadania, nawet nie licząc na zysk. Eksperci ci uważają, iż państwo powinno pozwolić takim firmom zbankrutować, by na ich miejsce powstały nowe, silniejsze gospodarczo organizmy. Po drugiej stronie stoją sami przedsiębiorcy wskazując na złe prawo o przetargach publicznych i rozliczeniach płatności, także z fiskusem, które czyni z ceny w przetargu najważniejsze kryterium, a obowiązek podatkowy wobec państwa stawia ponad prawo do otrzymania zapłaty przez przedsiębiorcę. Prawda znajduje się, jak zwykle, pewnie gdzieś po środku. Stanowisko bowiem: „wygrać przetarg, potem się zobaczy”, tak charakterystyczne dla polskiego „jakoś to będzie”, nie jest najlepszym pomysłem na funkcjonowanie firmy na wolnym rynku. Ale i obowiązek zapłaty podatków przed otrzymaniem wynagrodzenia za towary i usługi jest według mnie godny krytyki. Być może mamy więc właśnie świetną okazję, by podjąć pracę legislacyjną, aby zmienić nasze prawo na bardziej przystające do rozwojowych potrzeb polskich przedsiębiorców.
Pomysł, by odejść wreszcie od wybierania najtańszych ofert wydaje się jak najbardziej trafiony, bo zbyt często najniższa cena równa się najgorszej jakości. Mówię to od lat, przygotowałem nawet w tej sprawie dwa lata temu projekt ustawy, lecz nie znalazł on wtedy uznania w Sejmie; może teraz będzie inaczej. Obecnie, przygotowałem również projekt całego pakietu przepisów antykryzysowych, które maiłyby za zadanie zmienić relację finansową przedsiębiorca – przedsiębiorca, przedsiębiorca – państwo, także w kontekście obowiązków fiskalnych. Zaprezentuję go niebawem. Jeśli jesienią byłaby zgoda na przyjęcie proponowanych przeze mnie rozwiązań myślę, iż wielu przedsiębiorców i my wszyscy, moglibyśmy w przyszłości spać bardziej spokojnie.
Państwo – według mnie – obecnie musi jeszcze bardziej otworzyć się na słuszne argumenty przedsiębiorców, przed nami bowiem wciąż jeszcze wiele kluczowych inwestycji do zrealizowania i na zapaść branży budowlanej, zresztą jak żadnej innej, nas nie stać. Lata rozwoju natomiast, jakie mamy przed sobą, nie są łatwe i mogą być jeszcze trudniejsze. Czas więc na ucieczkę do przodu.
Adam Szejnfeld
Poseł na Sejm RP