Mówiąc językiem wojskowym, polska scena polityczna jest postawiona w stan najwyższej gotowości bojowej, którą w tym przypadku mogą być a raczej powinny być przyspieszone wybory parlamentarne. Jednak wśród natłoku różnorodnych,
niekiedy sensacyjnych informacji giną hasła głoszone jeszcze nie tak dawno przez tych, którzy dziś wygodnie zasiadają na najwyższych stanowiskach w naszym kraju.
Czasami przypomina się obietnice 3 milionów mieszkań, poprawy sytuacji w służbie zdrowia, zmniejszenia podatków, i tak dalej. Jednak bardzo niewiele mówi się o realizowaniu przez Prawo i Sprawiedliwość programu „taniego państwa”. Celowo ująłem nazwę tego programu w cudzysłów – i nie dlatego, że jest to nazwa własna a dlatego, że „tanie państwo” pozostało już tylko w sferze marzeń.
Każdy z polityków PiS po wyborach parlamentarnych głośno mówił o likwidacji niepotrzebnych agend rządowych, przywilejów dla ministrów, likwidacji wielu zbędnych etatów w administracji publicznej, ukróceniu służbowych rozmów, przejazdów i diet, itp. itd. Przyznaję, że hasła te są bardzo wzniosłe i słuszne. Przy ich pomocy PiS zdobył większość mandatów w Sejmie a Lech Kaczyński został prezydentem. Co dzisiaj zostało z tych sloganów? Odpowiem jednym słowem – wspomnienie! I nie będę tutaj głosicielem opozycyjnej demagogii, gdy powiem, że partia Kaczyńskich nie zrobił nic w przytoczonej przeze mnie materii. Dla przykładu posłużę się danymi powszechnie dostępnymi w prasie. Mianowicie dowiadujemy się, że w przyszłym roku państwo polskie, czyli wszyscy podatnicy, wydadzą na prezydenta Lecha Kaczyńskiego o 26 mln zł więcej niż było to czasach poprzedniej prezydentury. Ktoś pewnie zapyta na co te pieniądze pójdą? I oczywiście znajdzie się jasna odpowiedź – na nowe etaty, które powstają w Kancelarii. Nowo zatrudnionym przygotowuje się i remontuje pomieszczenia do pracy oraz wyposaża się w sprzęt komputerowy, którego nie powstydziłaby się firma świadczą usługi informatyczne! Rodzi się pytanie dla kogo to wszystko i po co? Nie potrafię tego jednoznacznie wytłumaczyć. Składają się na to rożne czynniki, m.in. wzrost zatrudnienia o 50 prezydenckich urzędników. Widocznie Lech Kaczyński buduje dwór nie gorszy od dworu królewskiego monarchicznego państwa, a na pewno większy bogatszy niż jego poprzednika – Aleksandra Kwaśniewskiego. Jednak o ile osobom zasiadającym na tronach należy się splendor i rzesza ludzi do pomocy, o tyle dla prezydenta urzędującego przez góra 5 lat takie rzeczy wydają się przynajmniej nie potrzebne. Obcina się środki na rozwój, inwestycje, edukację, służbę zdrowia a dodaje na biurokrację, która nie przynosi żadnej korzyści i wręcz przeszkadza. Jednym słowem gołym okiem widać na tym choćby jednym przykładzie, że hasła przedwyborcze w przypadku PiS-u nie mają żadnego pokrycia w rzeczywistości. I nie pomogą tu tłumaczenia, że to dopiero rok, że zmiany wymagają nakładów! Jeżeli inni dawali sobie doskonale radę, to dlaczego obecna władza, która kurczowo trzyma się stołków i ma najważniejsze stanowiska w kraju, nie może sobie poradzić? Odpowiedź na to pytanie zostawiam Państwu…
Adam Szejnfeld
www.szejnfeld.pl