Rok 2005 będzie zupełnie wyjątkowym w polityce. Pierwszy raz od piętnastu lat odbędą się w tym roku wybory parlamentarne i prezydenckie, które normalnie odbywają się w innych latach. Na kilka miesięcy przed tymi wydarzeniami całkiem pokaźna część Polaków deklaruje chęć wzięcia udziału w wyborach i to powinno cieszyć. Niestety, potem jednak, jak wiadomo: na dworze leje…, jesteśmy zmęczeni…, trzeba jechać na działkę…, mamy mnóstwo do zrobienia w domu…, a, właściwie, to i tak nic się nie zmieni…. I tak kończy się często zapał do głosowania. Do urn w końcu nie idzie czterdzieści i więcej procent wyborców.
Niby nic w tym strasznego, co w końcu może znaczyć jeden głos, mój głos? – mówi niejeden z nas. Cóż, jednak to nie do końca tak jest. Może i jeden głos nie ma wielkiego wpływu na wynik wyborów, ale nasza postawa jak najbardziej. Nawet nie zdajemy sobie sprawy z wpływu, jaki wywieramy na nasze najbliższe i trochę dalsze otoczenie. Wyobraźmy sobie taką sytuację: Jest godzina 17:00, niedziela – dzień wyborów parlamentarnych. Wróciliśmy do domu z rodzinnego obiadu. Po wypiciu herbatki mamy zamiar ruszyć na głosowanie. W tym momencie dzwoni telefon. Odbieramy, to nasz znajomy. Chwilę rozmawiamy, po czym nasz znajomy stwierdza „O, będę kończył, bo z Marysią idziemy głosować.” Czy nie wywoła, to innej reakcji niż gdyby oznajmił: „Wiesz, boli mnie głowa, jestem wykończony, chyba innym razem pójdę te krzyżyki malować.” W pierwszym wypadku, pewnie oznajmiamy, że my też właśnie się zbieramy do wyjścia. Miło kończymy rozmowę, dopijamy jednym haustem herbatę i idziemy do punktu wyborczego. Co jednak się dzieje w drugim przypadku? Pewnie pomyślimy: „Kurcze, mi się też w sumie nie chce. Zmęczony jestem. W końcu, oni też nie idą, to co ja będę się wygłupiał i marnował czas”. Ludzie mają na nas wpływ. Dokładnie taki, jaki my mamy wpływ na nich. To nic odkrywczego, ale trzeba pamiętać, że dysponujemy czymś więcej niż jednym głosem. W tych ważnych chwilach kształtujemy ogólne nastawienie do głosowania. Prowadzimy nieświadomą „propagandę”, „za” albo „przeciw” głosowaniu. Ale mało tego, wpływamy też na frekwencję wyborcza nie tylko tych, bieżących wyborów, ale również następnych za 4, za 8 za 12 lat. Tak! Pewnie, jak piszę, że mamy ogromny wpływ na wybory, które odbędą się za kilkanaście lat, to państwo czytając ten artykuł może „pukniecie się w czoło” – co ten Szejnfeld wymyśla? Zaryzykujmy jednak zastanowienie się czy w stwierdzeniu „Decyduję o wyborach, które odbędą się dopiero za wiele lat” nie ma wiele prawdy. Załóżmy bowiem, że naszemu zachowaniu przypatrują się nasze dzieci. Czy wtedy sprawa nie wygląda inaczej? Jeżeli pod jakąś „podejrzaną” wymówką zostaniemy w domu to, czy dzisiejszy malec, jak dorośnie nie będzie postępował tak samo?! Natomiast, jeżeli w dobrym nastroju i bez ociągania ruszymy do głosowania, a może nawet zabierzemy ze sobą naszego „małego szkraba”, to możemy być pewni, że wychowamy go w duchu wybierania, w duchu decydowania, w duchu wpływania na to, co się dzieje wokół nas! Na takiego człowieka, który wie „o co w demokracji chodzi”. Możemy być pewni, że nasz maluch zainteresuje się, gdzie to rodzice się tak wybierają. Taki osłuchany w politycznych dyskusjach „mały człowiek”, z pewnością z większą korzyścią dla siebie będzie w przyszłości dokonywał wyborów politycznych. Będzie się też czuł pewniej w świecie, w którym polityka stanowi tak ważną część życia – w świecie demokracji.
Adam szejnfeld
Poseł Platformy Obywatelskiej
http://szejnfeld.sejm.pl