Taki to już urok demokracji, że co rusz mamy wybory, ale daleki jestem od rozdzierania z tego powodu szat. Kiedyś marzyliśmy o wolnej Polsce, o demokracji, o wolnych wyborach, więc grzechem byłoby dzisiaj tego nie doceniać. Zresztą, jeśli komuś przeszkadzają wybory, powinien przejechać się z „wycieczką krajoznawczą” po Kubie czy Korei Północnej i przypomnieć sobie, jak żyje się w kraju, gdzie władza obywateli o zdanie nie pyta.
Ponadto, każde wybory są inne i błędem byłoby wrzucanie ich do tego samego worka. Innymi kryteriami ocen kierujemy się w wyborach prezydenckich, innymi, w parlamentarnych ale zdecydowanie wybory samorządowe różnią się od pozostałych. W nich decydujemy o tym, co będzie się działo najbliżej nas – nie tylko w mieście, dzielnicy, czy na osiedlu, ale także w naszej wsi, ba nawet wokół naszego domostwa. Ludzi, których wybieramy, często znamy osobiście, lub choćby z widzenia. Możemy do nich podejść, porozmawiać. Nie są bowiem jedynie twarzami z naszego telewizora. Dlatego często nie interesują nas poglądy danego kandydata na sprawy in vitro czy politykę międzynarodową. Bardziej liczy się to, że kandydat potrafi pomagać, ma zadbane domostwo i jest sprawdzonym sąsiadem. Można więc mieć przekonanie, że będzie dobrym radnym dbającym także o interes ogółu.
Dystans, jaki dzieli politykę krajową od tej samorządowej jest widoczny gołym okiem, ale chyba nikomu nie zależy na jego zasypywaniu. W małych społecznościach mało bowiem kogo interesują kłótnie o sprawy światopoglądowe, bardziej liczy się współpraca. Spory polityków z Warszawy są oddalone i bez wpływu na codzienne życie. Potwierdzają to również badania – według CBOS Polacy dokonując wyborów władz samorządowych kierują się najczęściej zasadą zaufania do poszczególnych kandydatów, a nie tylko zaufaniem do partii politycznych. W wyborach samorządowych – zarówno do rad, jak i w wyborach wójtów, burmistrzów, czy prezydentów miast – większość badanych wolałaby głosować na kandydatów niezwiązanych z żadną partią czy ugrupowaniem politycznym. Trzeba jednak pamiętać, iż partie polityczne uwiarygodnią swoich kandydatów. No cóż, wystarczyłoby zrobić test, kto jest bardziej wiarygodnym kandydatem, ten na przykład z poparciem Samoobrony, czy też ten z poparciem Platformy Obywatelskiej… Z góry raczej można przewidzieć wynik takiego badania. Tak, czy siak w kampanii samorządowej osobista wiarygodność kandydata jest na pierwszym miejscu, natomiast wiarygodność komitetu wyborczego, partii politycznej, która go wystawia do wyborów jest kwestą drugoplanową. I dobrze.
Ponieważ sprawy lokalne w wyborach samorządowych są absolutnie bardziej istotne od sporów politycznych wielkich partii, kandydaci Platformy Obywatelskiej startują pod wspólnym hasłem – „Z dala od polityki”. To przykazanie dla nich, by po wyborach pamiętali przede wszystkim o sprawach najbliższych swoim wyborcom i aby skutecznie odseparowali się od politycznych przepychanek w Warszawie. Nasi samorządowcy mają być przede wszystkim specjalistami w sprawach gmin i powiatów oraz służyć wsparciem dla lokalnych społeczności – i to bez zbędnego, tak bardzo uwierającego w gminach i powiatach, politycznego kontekstu.
Jest jeszcze jeden powód, by trochę odpolitycznić samorząd. W Polsce daje się wyczuć zmęczenie seansami nienawiści serwowanymi przez niektórych, obrażonych na naród, polityków ze stolicy. Niewątpliwie prym w tym wodzą ludzie z PiS-u. Dla nich troska o Polskę i samorządy terytorialne jest drugoplanowa, teraz ważniejsze jest zwrócenie Polaków przeciwko sobie. Wojna na górze, ma przekształcić się w wojnę na dole. To ma zając głowy Polaków, a nie budowy dróg, chodników, szkół, boisk sportowych… Na szczęście Polacy wolą jednak tworzyć, a nie niszczyć, budować, a nie burzyć. Polacy chcą się czuć wspólnotą. Nie mam więc wątpliwości, że zechcą dać temu wyraz 21 listopada.
Adam Szejnfeld
Poseł na Sejm RP
www.szejnfeld.pl