Wszyscy mamy w pamięci ogromny popyt jakim cieszyły się nowe mieszkania jeszcze rok temu – mimo, że inwestycji nie brakowało, mieszkania zazwyczaj były sprzedane przed wbiciem przysłowiowej łopaty w ziemię. I choć ceny szybowały w górę, przed firmami deweloperskimi wciąż ustawiały się kolejki chętnych na własne „M”. Dzisiaj biura tych samych firm coraz częściej świecą pustkami – kryzys na światowym rynku nieruchomości i droższe kredyty spowodowały spadek zainteresowania nabyciem nieruchomości we wszystkich największych miastach.
Tam gdzie inni widzą zagrożenie, ja dostrzegam szansę – tym razem szansę dla małych miejscowości, o których najwięksi gracze na rynku dotychczas zdawali się nie pamiętać. Od wielu lat brakuje inwestycji deweloperskich w miastach poniżej 50 tysięcy, które dominują przecież w naszym kraju i w naszym regionie. Znaczna przewaga popytu nad podażą wywindowała ceny nowych mieszkań do poziomu, którego trudno było się spodziewać. W efekcie dzisiaj, pomimo że słyszymy, iż na rynku pojawiła się spora nadwyżka nowych mieszkań, to kupić mieszkanie w dobrej cenie w niewielkiej miejscowości jest arcytrudno.
Nawet 30 procent nowych mieszkań nie znalazło w tym roku nabywcy. To spore zagrożenie dla części firm deweloperskich, które decydując się na znaczne inwestycje w wielkich miastach grały nie rzadko va banque. Teraz, aby zapewnić sobie przetrwanie, są zmuszone sprzedawać mieszkania po znacznie obniżonych cenach. Firmy, które rozważają nowe inwestycje coraz częściej rezygnują z dużych miast na rzecz niewielkich miejscowości, gdzie ceny gruntów wciąż nie są tak wysokie, a głód nowych mieszkań jeszcze długo pozostanie niezaspokojony.
W dobie coraz większej konkurencyjności rynku nie tylko deweloperzy zaczynają się interesować mniejszymi miejscowościami. Swoje przedstawicielstwa i placówki zakładają tu także firmy, które dotychczas nie myślały o jakichkolwiek inwestycjach w miastach poniżej kilkuset tysięcy mieszkańców. Dla przykładu jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać w naszej okolicy supermarkety, w których mogliśmy dotychczas bywać jedynie w Poznaniu lub innych metropoliach. Dzięki temu po tańsze zakupy nie musimy już podróżować kilkadziesiąt kilometrów. Inna rzecz, jak to odbije się z czasem na konkurencyjności małych, lokalnych sklepów. Na lokalnych rynkach swoich sił próbują także międzynarodowe firmy odzieżowe, a nawet agencje doradztwa personalnego.
Wygląda na to, że szeroko rozumiane rynki lokalne w najbliższym czasie przeżywać będą prawdziwy rozwój. Intensyfikacja działalności poza metropoliami to oznaka zdrowego rynku i prężnej gospodarki. Dla wielu firm to naturalna decyzja, ponieważ w dużych miastach osiągnęły już wszystko i mniejsze miejscowości są dla nich naturalną drogą ekspansji. Bez wątpienia czeka na nich sporo wyzwań, bo interesy na lokalnych rynkach rządzą się swoimi prawami. Na szczęście na rywalizacji rynkowej skorzystamy my, zwykli konsumenci. Dzięki nowym inwestycjom nie tylko pojawi się szerszy wybór towarów, ale nierzadko też za niższe, atrakcyjne ceny. Czy więc nastają złote lata prowincji? Być może tak. Oby.
Adam Szejnfeld
www.szejnfeld.pl